Forum Gra LOST RPG Strona Główna Gra LOST RPG
Witaj na forum Lost RPG.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Scarlett Tiverton - flashbacki
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gra LOST RPG Strona Główna -> Flashbacki waszych postaci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:32, 02 Mar 2007    Temat postu: Scarlett Tiverton - flashbacki

flashback I
19 maja 1986, Davenport w stanie Iowa


Scarlett wcale nie chciała podsłuchiwać.
- Obiecuję, że to już ostatni raz.
- Diane, to samo mówiłaś, zanim przeprowadziliśmy się tutaj. I wcześniej. To samo mówisz za każdym razem! - powiedział mężczyzna podniesionym głosem. Szybkimi, nerwowymi krokami przemierzał pokój, nie spuszczając wzroku z żony.
- Uspokój się i pomyśl. To nie jest daleko stąd. Właściwie zaraz obok.
- Więc po co chcesz wyjechać? - zapytał, zatrzymując się gwałtownie. - Po co chcesz wyjechać, skoro tu jest wszystko, czego potrzebujemy? Letta chodzi do przedszkola. Nareszcie zaczyna bawić się z dziećmi, mamy normalne sąsiedztwo, dzisiaj nawet udało mi się załatwić opiekunkę dla niej. Znalazłem pracę, ty może... zresztą, nie potrzebujesz pracy. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Mała też nie chce.
- Ale ja chcę! - krzyknęła kobieta, zrywając się energicznie z fotela. - Ja chcę, do kurwy nędzy! Nie mogę wytrzymać w tym pieprzonym mieści, nie mogę wytrzymać z tymi pieprzonymi sąsiadami i mam w dupie jej szkołę i jej opiekunkę, nie rozumiesz?!
- Przestań krzyczeć. Jesteś pijana - warknął, mierząc kobietę zniesmaczonym spojrzeniem. - Idź do łóżka, przyniosę ci...
- O, tak, pójdę do łóżka, John - przerwała mu wpół zdania, uśmiechając się kpiąco. - O to możesz być spokojny, kochanie - dodała, odwracając się na pięcie i nieco chwiejnym krokiem zmierzając w stronę drzwi. Chwytając płaszcz, zbyt gwałtownym ruchem ręki strąciła dwie szklanki. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Sprzedałam to mieszkanie - oznajmiła, odwracając się w progu. - Mamy się wynieść do jutra, więc lepiej się spakuj.
Przez chwilę stał w bezruchu, obserwując drzwi, które za sobą zatrzasnęła. Zamknął oczy na moment i rozmasował sobie skronie.
- Nie podchodź tam, kochanie - powiedział, widząc, że Scarlett jest bardzo żywo zainteresowana kawałkami szkła leżącymi na podłodze. Jednocześnie z przerażeniem uświadomił sobie, że mała była świadkiem kłótni jego i Diane - zresztą, nie pierwszy raz. Westchnął zrezygnowany, podszedł do córki i wziął ją na ręce, starając uśmiechnąć się najweselej, jak tylko mógł.
- Chodź, zrobię ci kakao - rzucił lekkim tonem, z zadowoleniem obserwując, jak twarz dziecka rozpogadza się momentalnie. - A potem będziesz musiała spakować swoje zabawki. Tatuś z mamusią znowu muszą stąd wyjechać, a nie zostawimy cię tutaj samej, prawda?
- Nie chcę stąd wyjeżdżać - oznajmiła Scarlett poważnym tonem, obejmując ojca za szyję. - Podoba mi się tu.
- Mi też się podoba, skarbie - odparł. - Obiecuję, że jak tylko załatwimy moje i mamy interesy, postaramy się tu wrócić - dodał, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, iż prawdopodobnie nigdy więcej nie przyjadą już do tego miasta. Ale w tym momencie kłamstwo to była jedyna rzecz, na jaką mógł sobie pozwolić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 23:31, 17 Lip 2007, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:37, 20 Mar 2007    Temat postu:

flashback II
29 maja 1986, Rockford w stanie Illinois


- Chodź do mamy.
Drżący, mimo wszystko nadal stanowczy głos tylko utwierdzał Scarlett w przekonaniu, że absolutnie nie powinna „iść do mamy”. Wcisnęła się bardziej w kąt, w którym siedziała, mając nadzieję, że ta okropna, nabrzmiała ręka jej tu nie dostanie.
Matka niestety okazała się nadzwyczajnie elastyczna, bo Scar czuła palce muskające jej kostkę i najbardziej obawiała się, że zaraz zacisną się na jej nodze i ręka wyciągnie ją z taką siłą, że kryjówkę opuści nie tylko ona, ale wszystkie pająki, z obecności których doskonale zdawała sobie sprawę.
Określić ich nowy dom słowem „brudny” mógłby tylko człowiek, który przez całe życie był przeprowadzany z zamkniętymi oczami przez pomieszczenia, w których istniało najmniejsze prawdopodobieństwo ujrzenia drobinki kurzu.
To był chlew. Scarlett kilka razy słyszała, jak tata mówił na to „stajnia Augiasza” i że „Herkules by sobie z tym nie poradził”. Nie wiedziała, co to była ta stajnia, ale dobrze znała Herkulesa i mogła sobie wyobrazić, że jeśli on nie dałby sobie z tym rady, to musi być naprawdę źle.
Zacisnęła mocno oczy, obejmując się rękami. Palce kolejny raz omsknęły się po jej śliskiej skórze.
- Chodź do mamy, suko! – warknął głos, a Scarlett odruchowo usiłowała się cofnąć jeszcze bardziej, lecz niestety nie mogła się wtopić w ścianę.
Kilka sekund później usłyszała odgłos przypominający jak żywo zderzenie się głowy z szafką i wypuściła długo wstrzymywane powietrze, słysząc przekleństwa matki daleko od siebie.
- Pożałujesz, że nie przyszłaś wtedy, kiedy byłam dobra! – warknął głos jeszcze raz, ale Scarlett już nie zwracała na to uwagi.
Bardzo chciała wyjść, ale wiedziała, że w domu nie ma taty. Tata wyjechał kilka godzin temu z przyjacielem i z całą czerwoną głową z prawej strony. Zanim wyszedł z „domu”, powiedział jej, żeby się nie martwiła, że niedługo wróci, a na pytanie „co się stało?” odpowiedział, że mama niechcący upuściła szklankę. Scar przytuliła się do niego i pocałowała w policzek, nic nie mówiąc, chociaż bardzo chciała się dowiedzieć, jak to możliwe, że mama upuściła szklankę do góry. Bo zawsze wydawało jej się, że to jest dokładnie odwrotnie.
Zanim schowała się w najbezpieczniejszym miejscu w „domu”, sama próbowała upuścić cokolwiek w ten sposób, ale jej szklanka robiła się o podłogę.
Z obrzydzeniem strząsnęła z ramienia naprawdę dużego pająka, wytężając słuch. Matki nie było już w „domu” – gdyby została, zapewne nadal miotałaby przekleństwami na prawo i lewo.
W tym samym momencie usłyszała dźwięk otwierających się drzwi i kroki taty – bo była pewna, że to tata – w przedpokoju. Wyczołgała się z kryjówki. Zobaczyła tatę, zanim jeszcze on ujrzał ją – nie miał już czerwonej głowy, w zamian za to miał dużą i brzydką bliznę, którą częściowo zasłaniały mu włosy. Jakby czując, że ktoś mu się przypatruje, podniósł wzrok i zauważył kucającą obok fotela Scarlett. Uśmiechnął się do niej szeroko, machając jej wielkim, czerwonym lizakiem, prawie o takim samym odcieniu, jaki jeszcze kilka godzin temu widziała na jego głowie.
Odwzajemniła uśmiech i podbiegła do taty, chwytając go za rękę, w której trzymał lizaka.
- Masz pająka na głowie, kochanie – stwierdził tata z rozbawieniem, strzepując do delikatnie na podłogę i pozwalając mu uciec, Scarlett jednak pomyślała, że ten pająk wcale go nie rozśmieszył.
- Próbowałam puszczać szklanki do góry, ale mi nie wyszło – wyżaliła się, kiedy już siedzieli w kuchni, ona na krześle zdecydowanie dla niej za wysokim, machając wesoło nogami, a tata naprzeciw niej, popijając herbatę.
- Nie musisz umieć tego robić, Letta – odparł, patrząc na Scarlett ciepło. – Ja też tak nie potrafię – dodał po chwili.
Uśmiechnęła się do taty, biorąc swój kubek z kakao i dochodząc do wniosku, że skoro on nie potrafi, to jej też na pewno taka umiejętność się nie przyda.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 23:32, 17 Lip 2007, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:28, 06 Kwi 2007    Temat postu:

flashback III
lipiec 1998, Los Angeles w stanie Kalifornia


Siedziała na murku, swoim zwyczajem machając wesoło nogami. Dochodziła dziewiętnasta – o tej porze zazwyczaj wysiadała na przystanku, z którego miała jeszcze jakieś dwadzieścia minut drogi do domu.
Z jej prawej strony leżała torba, z lewej niedojedzona kanapka, na którą zachłannie patrzył siedzący nieopodal pies. Zwierzak machał ogonem, to posyłając pełne miłości spojrzenie kanapce, to zwracając proszące oczy na Scarlett.
Niedbałym ruchem zrzuciła psu jedzenie na chodnik, zastanawiając się, przelotem, czy on ją w ogóle przegryzł, czy po prostu wchłonął. Kiedy odbiegł, nadal merdając ogonem, nie pozostało mi nim ani okruszka.
Prawie jak odkurzacz.
Wodziła wzrokiem od jednej do drugiej strony, mierząc przechodzących ludzi uważnym spojrzeniem. Ta część miasta zazwyczaj należała do tych bardziej ruchliwych, tym razem jednak było inaczej.
Nagle ktoś pociągnął ją za rękaw koszuli, wyrywając ją tym samym z zamyślenia.
- Dzieńdobryproszępanichcepaniloda? – wyrecytował na oko sześcioletni Hindus, wbijając w nią przenikliwe, duże, czarne oczy osadzone głęboko w smagłej twarzy.
Scarlett zmarszczyła nos, unosząc brwi w geście zdziwienia. Nie miała pojęcia, co w tej części miasta i o tej porze robi sześcioletnie dziecko sprzedające lody, na dodatek bez…
- Przecież ty nie masz ze sobą żadnych lodów – zauważyła bystro.
… lodów.
Dzieciak uśmiechnął się szeroko, reprezentując niemal całe swoje uzębienie – zadziwiająco białe i zadziwiająco proste. Nadal trzymał w dłoni jej rękaw, co Scarlett zauważyła z pewną dozą dezorientacji.
- Na razie nie mam, proszę pani. Ale jak da mi pani pieniądze, to mogę kupić – odparł, z niewyjaśnionych przyczyn bardzo zadowolony z siebie.
- Chłopcze, masz mnie za idiotkę? – zapytała z uprzejmym zainteresowaniem, delikatnie wyswobadzając rękaw z chwytu dzieciaka. Mały skwapliwie pokręcił głową, nadal wpatrując się z Scarlett jak w obrazek.
- Jesteś głodny? – Pomyślała o kanapce, którą przed chwilą dała psu. -- Przecież nie dałabym dziecku niedojedzonej kanapki… -- przyszło jej do głowy, jednak jako odpowiedź znowu otrzymała przeczące pokręcenie głową.
Zmarszczyła brwi, sięgając ręką do torby i wyjmując z niej portfel. Wyciągnęła z portfela kilka banknotów – akurat tyle, że małemu powinny one starczyć na największego możliwego loda – i podała je chłopcu. Ten uśmiechnął się do niej promiennie i odbiegł natychmiast. Scar miała wrażenie, jakby mały unosił się nad ziemią, tak szybko biegł.
Wyciągnęła z torby książkę, zamierzając trochę poczytać, kiedy nagle znowu ktoś szarpnął ją za rękaw. Spojrzała w dół i prawie zleciała z murka.
Przed nią stał ten sam dzieciak, co przed chwilą, szczerząc zęby w uśmiechu i trzymając wielkiego loda w ręce. Zamrugała oczami, chcąc się upewnić, że to, co widzi, jest prawdziwe. Było, bo Hindus nadal stał i uśmiechał się szeroko, patrząc na nią wyczekująco.
W końcu, kiedy Scarlett nadal gapiła się na niego z narastającym zdumieniem, wyciągnął do niej rękę z lodem.
- Jak się nazywasz, mały?
- Rahul, proszę pani. Nie chce pani loda?
Pokręciła głową i ze zdziwieniem zarejestrowała, że dzieciak przestał się uśmiechać. Wywróciła oczami, niejako z rozbawieniem.
- Jestem Scarlett – przedstawiła się. – Słuchaj, jadłam już, zanim przyszedłeś. Możesz go sobie wziąć.
Popatrzył na nią niepewnie. Po chwili położył loda obok niej i sam wdrapał się na murek. Usiadł niemal identycznie jak Scar. Przez chwilę przypatrywał się jej nogom – później sam zaczął machać swoimi wesoło.
Rozpakował loda, papierek chowając do kieszeni i przez chwilę mierzył go uważnym spojrzeniem, jakby zastanawiając się, od której strony ma zacząć go jeść. W końcu zaczął od góry.
Scarlett przyglądała mu się z rozbawieniem. Wcześniej przezornie usunęła swoją torbę z zasięgu dzieciaka, w razy gdyby nagle okazało się, że pod względem spożywania czegokolwiek nie odróżnia się za bardzo od innych dzieci.
- Okej, więc może mi powiesz, co robisz o tej godzinie i w tej części miasta, oprócz rzecz jasna proponowania nieznajomym dziewczynom lodów? – zapytała, uśmiechając się pod nosem.
Mały milczał przez chwilę. Skończył jeść loda, wyjął z kieszeni papierek, w który zawinął patyk i włożył z powrotem. Zwrócił twarz ku Scarlett.
- Spaceruję – odparł w końcu.
- Sam? – zdziwiła się. Miała dosyć duże pojęcie o rodzicach, którzy nie przejmują się swoim dzieckiem, ale nie aż do tego stopnia, żeby puszczać je bez opieki do tak dużego i niebezpiecznego miasta.
Chłopiec wzruszył ramionami z rozbrajającym uśmiechem.
- Chce mnie pani odprowadzić do domu?
- Niespecjalnie, ale nawet gdybym chciała, nie za bardzo bym mogła. Czekam na kogoś – wyjaśniła, nie do końca pewna, dlaczego mu się właściwie tłumaczy.
- To trudno, może innym razem – odparł natychmiast, wstając i niespodziewanie przytulając się do niej. Zeskoczył z murka i wbił spojrzenie w oszołomioną Scarlett, wyszczerzając zęby – które już nie były takie białe, jak poprzednio, powodem mógł być lód oblany czekoladą – w uśmiechu. – Do zobaczenia, proszę pani – pomachał jej wesoło ręką, odwrócił się na pięcie i puścił się biegiem, znikając po chwili za zakrętem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 3:52, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:14, 25 Kwi 2007    Temat postu:

flashback IV
sierpień 1998, Los Angeles w stanie Kalifornia
dom Tivertonów


Wiedziała, że jeżeli zaraz się nie cofnie – albo nie otworzy oczu – ręka prawdopodobnie chwyci ją za nogę, dłoń zaciśnie się wokół kostki, a paznokcie – zawsze długie – zostawią kilka głębokich zadrapań – zawsze głębokich.
Jakaś część jej świadomości informowała, że właśnie rzuca się po łóżku, płacze, może nawet mamrocze coś pod nosem, jednak w tym momencie dominowała ta druga, większa – ta pozwalająca jej się skupić tylko i wyłącznie na ręce, która była już tak blisko, że wstrzymywany oddech powoli zaczynał rozsadzać jej płuca.
Oczywiście, tylko we śnie. W rzeczywistości jej oddech galopował w zabójczym tempie, a serce biło dwa razy szybciej, niż powinno.
Nagle ktoś położył rękę na jej ramieniu i chyba to pobudziło do życia tę część świadomości, która sprawiła, że Scarlett podskoczyła na łóżku i podniosła się gwałtownie. Przetarła oczy knykciami, wzięła kilka głębokich oddechów i spojrzała w bok – co sprawiło, że ponownie podskoczyła.
Na krześle, wesoło majtając nogami, siedział Rahul. Mierzył ją przenikliwymi, czarnymi oczami – Scarlett tego nie widziała, ale mogła się domyślić, bo dzieciak zawsze tak robił.
- Czy pytanie „co tu robisz?” jest odpowiednie w tym momencie, czy może już powinnam wypieprzyć cię za drzwi? – zapytała rozespanym, zachrypniętym głosem, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Cześć – odpowiedział chłopiec, zupełnie tak, jakby nie dosłyszał tego, co powiedziała przed chwilą.
- Mam powtórzyć? – zirytowała się lekko, podnosząc się ociężale i zmieniając pozycję na siedzącą. Oparła się o ścianę i wbiła wyczekujące spojrzenie w dzieciaka.
Ten tylko zeskoczył z krzesła, wdrapał się na łóżku, siadając obok niej, oparł głowę na jej ramieniu i milczał przez dłuższą chwilę, wprawiając Scarlett w stan, w którym była zdolna porwać się z drewnianym mieczem na głodzonego miesiącami krokodyla.
- Miałaś koszmar – wyjaśnił w końcu, podnosząc na nią wzrok.
- Miałam. A ty akurat przechodziłeś pod oknem – któro jest i było zamknięte, nawiasem mówiąc – i postanowiłeś wpaść, posiedzieć i posłuchać, jak się rzucam na łóżku? – zapytała z uprzejmym zainteresowaniem, zdając sobie sprawę, że rzucanie dziećmi o ścianę to kategoria sportowa podchodząca pod przestępstwo. Nawet, jeśli dzieci są do tego stopnia upierdliwe.
Wywróciła oczami z irytacją, zeskakując z łóżka i – cóż za niespodzianka – zahaczając nogą o torbę, która dziwnym zbiegiem okoliczności znalazła się na jej drodze. Biorąc pod uwagę, że sypialnia Scar wyglądała, jakby przeszły po niej wszystkie możliwe huragany, a następnie nakręcono tam kilka kluczowych scen do Jumanji (głównie tych, w których występują bardzo duże zwierzęta) – to naprawdę był bardzo dziwny zbieg okoliczności.
Poleciała do przodu, w ostatniej chwili amortyzując upadek, wyciągając przed siebie ręce i uginając je w łokciach. Po chwili bezsilnie opadła na podłogę.
- Nienawidzę cię, mały – jęknęła. – Koszmar koszmarem, ale on by się pewnie za chwilę skończył i teraz normalnie leżałabym w ciepłym łóżku, nie przejmując się Hindusami w wersji mini nawiedzającymi pokoje dużych dziewczynek. Powiedz mi, masz tak zaplanowaną każdą noc w tygodniu, czy jestem jakimś wyjątkiem?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, uniosła niechętnie głowę i przekręciła ją w kierunku łóżka, które – ku jej zdziwieniu – było puste. Przetarła oczy i usiadła, rozglądając się po pokoju. Zakładając, że chłopiec nie ukrył się pod żadną z licznych stert ciuchów czy innych pierdol – nie było go tutaj.
- Pięknie, Scar. Mówienie do siebie jeszcze jest do zniesienia, ale halucynacje to już nieco inna sprawa. Jeszcze gdybyś wyobraziła sobie przystojnego faceta tudzież piękną kobietę czekającą na ciebie w łóżku – to normalne. Prawie. Ale sześcioletnie dziecko? – skrzywiła się i podniosła z podłogi. Podeszła do szafki, przejrzała się przy okazji w lustrze – wory pod oczami kończyły się jej gdzieś w okolicy kolan – i wyjęła tabletki nasenne. Zażyła dwie, wyjątkowo odłożyła na miejsce i powlokła się do łóżka, mając nadzieję, że teraz przynajmniej sny będzie miała przyjemne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 20:11, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:10, 09 Maj 2007    Temat postu:

flashback V
sierpień 1997, Los Angeles w stanie Kalifornia
dom Tivertonów

- Nienawidzę golfa.
- Nigdy nie grałam w golfa - zaśmiała się.
- Ja owszem, kilka razy. Zazwyczaj trafiałam kijem nie w te piłki, w które miałam, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.


- Wstawaj. - Przez jej zaspaną świadomość przebił się wesoły głos. Zbyt wesoły głos jak na tak wczesną porę. Zdecydowanie zbyt wesoły. Gdyby nie ogólnie pojęta senność, Scarlett zgrzytałaby teraz zębami gdzieś w okolicach c trzykreślnego.
W geście protestu naciągnęła sobie na głowę kołdrę i zatkała uszy, mając nadzieję, że to jest po prostu jakiś okropny sen.
Czemu niestety zaprzeczyła zsuwająca się z niej nagle kołdra. Scar momentalnie pokryła się gęsią skórką – odnosiła wrażenie, że ma ją nawet wewnątrz uszu.
- Ziimno – zamarudziła przeciągle, płaczliwym tonem. – Oddawaj, ziimno!
Po chwili do kołdry dołączyła poduszka. Teraz jedyną różnicę między łóżkiem a podłogą stanowił materac i Scarlett była gotowa bronić go własną piersią.
Skuliła się do pozycji embrionalnej, starając się zatrzymać jak najwięcej ciepła, co zresztą wychodziło jej z marnym skutkiem.
- Wstawaj – powtórzył Wesoły Głos, który mógł należeć tylko i wyłącznie do jej ojca (nikt inny nie ryzykowałby tak bardzo, żeby budzić ją w sobotę o takiej godzinie). – Czeka na nas osiemnaście dołków.
Jęknęła głośno i usiłowała schować się pod materac.
- Chyba żartujesz – wydusiła z siebie. – Nigdzie nie idę. Chcę. SPAĆ.
- Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończymy, Letta – powiedział mężczyzna, absolutnie niezrażony. – No już, ruszaj tyłek i idź się przygotować. Stanley będzie tu za godzinę.
No tak, Stanley – najlepszy przyjaciel Johna Tivertona, najbardziej zakręcony człowiek na świecie i największy maniak golfa w całej Californii i stanach sąsiednich. Nad czym Scar ubolewała niejednokrotnie.
- Tato – zaczęła głosem, którym przedszkolanki strofują niegrzeczne dzieciaki – nie pamiętasz już, jak się skończyła nasza ostatnia gra w golfa? Twój siniak był mniej więcej wielkości Alaski i miał barwę, jakiej malarze żadnego wieku nie zdołali osiągnąć w swoich obrazach.
- I właśnie dlatego powinnaś docenić moje poświęcenie – odparł John bez mrugnięcia okiem, uśmiechając się do niej promiennie.
- Ale ja nie chcę, żebyś się poświęcał! – zaprotestowała żywo, podnosząc się nieznacznie i zaraz opadając na posłanie. – Zresztą, co to za poświęcenie, skoro później przez kilka tygodni narzekasz, że nie możesz normalnie chodzić?
John spojrzał jej w oczy. Po chwili uśmiechnął się do siebie i wyszedł z pokoju. Scarlett już miała wydać z siebie westchnienie ulgi – jej ręka była gdzieś w połowie drogi po kołdrę, kiedy mężczyzna wrócił. Z jakimś zwitkiem papieru, który chwycił delikatnie dwoma palcami za dwa przeciwległe końce i rozciągnął tak, że Scarlett mogła bez problemu przeczytać, co jest tam napisane.
NA kreskówkach zazwyczaj w takim momencie zawsze stał obok ciebie ktoś, kto usłużnie podsuwał ci szczękę z poziomu piersi do poziomu właściwego. Scar musiała radzić sobie sama.
- Florencia en el Amazonas*, dobrze widzisz – powiedział John z szerokim uśmiechem. – Dlatego lepiej zacznij się przygotowywać, bo szkoda by było, gdyby się ten papierek zmarnował – wyszczerzył zęby.
W końcu się opanowała i rzuciła swojemu ojcu mordercze spojrzenie. Może nie do końca wyszło tak, jak miało wyjść – mordercze spojrzenia zazwyczaj nie przewidują rozanielonych uśmiechów, niemniej jednak przynajmniej się starała.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że idę tylko dlatego, bo mi to kupiłeś i tak naprawdę nawet nie chciałam na to iść? – zapytała retorycznie, nie siląc się nawet na kłamstwo – kto jak kto, ale jej własny ojciec nie uwierzyłby w takie coś nawet po praniu mózgu.
- Oczywiście. Zostało ci pół godziny – oświadczył John. Udał, że zamachuje się kijem golfowym i po chwili wyszedł, pogwizdując sobie radośnie pod nosem.


* opera Daniela Catána, w 1997 roku miała premierę w Operze w Los Angeles.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 20:10, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:57, 09 Cze 2007    Temat postu:

flashback VI
lipiec 2000, Los Angeles w stanie Kalifornia
jeden z wielu barów w Los Angeles


1.

W barze – jak to w takich miejscach zazwyczaj bywa – było tłoczno, gorąco i ciemno. Na dodatek śmierdziało, ale tego po kilku godzinach spędzonych na parkiecie już się nawet za bardzo nie czuło. Migające, tandetne kule dawały niewielkie oświetlenie i człowiek w zasadzie nie widział twarzy osoby, z którą tańczył, jeśli akurat nie stał pod dobrym kątem.
Scar od dwóch godzin okupowała barek, kupując po kolei każdy rodzaj alkoholu, który barman miał do zaoferowania. Tanie podrywy typu „Mieszanie alkoholów nie wyjdzie ci na zdrowie, kotku. Może postawię ci jednego, porządnego drinka, a potem pójdziemy do mnie i ty postawisz mi coś innego?” zbywała morderczym spojrzeniem i morderczym spojrzeniem. Tyle zazwyczaj wystarczało – delikwent zazwyczaj odchodził niepocieszony. Ci bardziej wrażliwi udawali, że tak naprawdę podrywali barmana.
Uśmiechnęła się szeroko do znajomej, którą dojrzała w momencie, kiedy padło na nią światło kuli. Pomachała jej i poczekała, aż dojdzie do baru.
- Hej – stwierdziła wesoło, poklepując stołek obok siebie. – Niech zgadnę. Wracasz właśnie z góry i jesteś zawiedziona, bo spędziłaś ostatnią godzinę w łóżku z facetem, który miał penisa krótszego niż kciuka.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i usiadła na wskazanym miejscu. Scar momentalnie zamówiła dwa drinki, których nazwy nawet nie znała („Tego z palemką, proszę pana. O, tak, tego. Nie, nie piłam. Piłam ten obok. Dwa z palemką”) i przekręciła się na krześle tak, żeby siedzieć przodem do koleżanki.
- Jestem przed. Dopiero wyrwałam się z domu – oznajmiła dziewczyna, odgarniając kosmyk za ucho. Była śliczna. Proste, miedziane włosy sięgały jej do łopatek i kręciły się uroczo na końcach. Zielone, duże, głęboko osadzone oczy okolone długimi rzęsami patrzyły z wielkim zainteresowaniem i niewinnością całego świata. Trochę niepotrzebnie wydymała i tak już duże usta – jedni uważali, że dodaje jej to uroku, drudzy, że wręcz przeciwnie. Blada, naznaczona kilkoma piegami skóra była gładka i – jak Scar się nie raz przekonała – miła w dotyku.
- A ty? – zapytała, rozsiadając się wygodniej i popijając drinka z palemką.
- Nadal czekam na okazję – uśmiechnęła się rozbrajająco. – Do tej pory trafiali się sami tacy, którzy w mózgu mają jaja, a na miejscu jaj trawę. Skoszoną. Nawiasem mówiąc, pieprzona szczęściaro, w naszym kierunku już idzie jakiś facet i wybitnie patrzy się na twoje cycki.
Anna – bo tak miała na imię dziewczyna – spojrzała w miejsce, które niezbyt dyskretnie pokazywała jej Scar i skrzywiła się zabawnie. Dołeczki w policzkach miała tak głębokie, że spokojnie można w nie było wsadzić pięść. W rękawicy bokserskiej.
- Masz na myśli tego wysokiego blondyna, który śmieje się jak idiota? Myślisz, że zostawiłam gust w domu? Jeszcze nie jestem pijana. Prędzej zatańczyłabym z barmanem. – Powiedziała to na tyle głośno, że oczywiście usłyszał to zarówno barman (który zarumienił się straszliwie, na co Scarlett parsknęła śmiechem) jak i kilka osób w okolicy.
- Poczekaj, aż zobaczysz jego kolegów – stwierdziła, z uniesionymi brwiami obserwując zbliżającego się mężczyznę.
Akurat zmienił się utwór – na wyraźną prośbę obecnych wreszcie puszczono coś, przy czym faktycznie można było normalnie potańczyć. Do tej pory skaczący tłum przypominał raczej stado narwanych kangurów, które ktoś wypuścił z klatki dwa na dwa po roku trzymania w odosobnieniu.
Mężczyzna oparł się o blat tuż obok Anny, uśmiechając się – uwodzicielsko? A przynajmniej próbował, chociaż nie wychodziło mu to jakoś specjalnie. Niemniej jednak, uśmiech miał miły.
- Zatańczysz? – zapytał, zwracając się do Anny. – Normalnie zacząłbym od drinka, ale jednego już masz, poza tym barman chyba się upił, bo leży na podłodze.
Zaśmiały się obie. Anna skinęła głową i - wbrew jej wcześniejszym zapewnieniom - w kilka sekund ona wraz z chłopakiem znaleźli się między wirującymi ludźmi. Scar tymczasem odrzuciła kilka kolejnych propozycji i wróciła do obserwowania stolika, który zajmował jej uwagę od dłuższego czasu. Aktualnie siedział przy nim jeden mężczyzna, od niechcenia popijając piwo i bez zbytniego zainteresowania patrząc się w tłum. W międzyczasie Anna zdążyła wrócić.
- To gdzie są ci jego koledzy? – zapytała, starając się unormować trochę oddech.
- Odwróć się i popatrz na czwarty stolik od wejścia. Aktualnie siedzą tam tylko we dwójkę, bo ten trzeci to ma chyba ADHD. Odkąd przyszłam, widziałam go siedzącego tylko raz, i to przez jakieś dziesięć minut. Musi być nieźle nawalony, bo nawet stąd widać, że nie może prosto ustać – parsknęła śmiechem. – W każdym razie, jest niezły. Może nawet dałabym mu się przelecieć bez gumek – zakończyła wywód Scarlett, opierając się o blat i kątem oka obserwując barmana, który leżał sobie na podłodze już od kilku minut i wcale nie wyglądał na pijanego.
Bardziej na martwego, w gruncie rzeczy.
Anna zagwizdała z niejakim podziwem.
- Jeden z nich nazywa się Derek, drugi chyba Murphy. To bliźniacy.
- Prowadzisz wywiady, jak tańczysz? – parsknęła Scar, wstając ze stołka i poprawiając bluzkę. – Powiedział ci, jak nazywają się jego znajomi, a sam się nie przedstawił?
- Pete – odparła z uśmiechem. – Możemy tam podejść.
- Właśnie zamierzałam.
Przepychając się między tłumem, zaliczyły kilka łokci tudzież innych spadających nagle i z impetem części ciała, ale w końcu udało im się dojść do celu. Uśmiechając się uroczo, usiadły na kanapie naprzeciwko Dereka albo Murphy’ego – jeszcze same nie wiedziały.
Anna kulturalnie zaczęła rozmowę, a Scar cały czas wodziła wzrokiem po tłumie, wypatrując drugiego z bliźniaków, którego jednak nigdzie nie było widać – bardzo możliwe, że leżał nieprzytomny w jakimś kącie i kolekcjonował siniaki.
Nieobecnie przysłuchiwała się właśnie rozmowie o rozmiarach klatek dla tchórzofretek i Kordylierach, kiedy nagle po raz kolejny zmienił się utwór. Ktoś się jej o coś pytał, ale to zamroczonego alkoholem mózgu wszystko dochodziło dwa razy wolniej niż zazwyczaj.
- Tańczymy? – usłyszała w końcu i zorientowała się, że obok niej nie ma już żadnej Anny, a przed nią siedzi Murphy – albo Derek – i patrzy na nią pytająco, z całkiem miłym uśmiechem na twarzy.
Zgodziła się oczywiście, stwierdzając, że jeśli nie może mieć tego, czego chce, to zadowoli się tym, co jest akurat dostępne i już po chwili znaleźli się na parkiecie. W półmroku wypatrzyła Annę z Pete’m. A przynajmniej wydawało jej się, że to Pete – sylwetka i włosy były właściwie podobne, a twarz i tak by jej wiele nie powiedziała, bo już zapomniała jej rysy.
Tańczyło jej się fajnie, ręce Dereka-albo-Murphy’ego na jej biodrach wcale nie usiłowały się ześlizgnąć na tyłek (nie, żeby protestowała, gdyby nagle zechciały), a chłopak patrzył to w jej twarz, to w biust, wyeksponowany ładnie dzięki bluzce z dosyć dużym dekoltem. Przymknęła oczy z zadowoleniem, poruszając się w rytm muzyki, kiedy nagle ktoś potrząsną nią gwałtownie.
A w zasadzie nie nią, tylko jej partnerem. Co sprawiło, że Scarlett wyrwała się z przyjemnego otępienia i spojrzała pytająco na idiotę, który im przerwał.
Idiotą okazał się Murphy albo Derek – w każdym razie, drugi bliźniak. Uśmiechał się szeroko i mówił z przejęciem coś, z czego Scarlett wyłapywała pojedyncze słowa. Nie przysłuchiwała się zresztą za bardzo.
- …i zajebali mu samochód! – zakończył z podekscytowaniem i w tym momencie spojrzał na Scarlett. – Murphy – przedstawił się, wyciągając do niej rękę. Podała mu swoją i z zadowoleniem stwierdziła, że już wie, który jak się nazywa.
- To teraz się pożegnaj, bo musimy złapać skurwysynów – podsumował Murphy, prawie podskakując w miejscu. Zachowywał się jak przerośnięty dzieciak czekający na rodziców, którzy obiecali mu wyjazd do wesołego miasteczka z największym rollercoasterem, jaki do tej pory powstał.
Derek wymamrotał coś o gonieniu auta na piechotę, uśmiechnął się przepraszająco i pożegnał. Murphy pomachał jej wesoło, wyszczerzył zęby w pijackim uśmiechu i obaj ruszyli w kierunku wyjścia – pierwszy szedł w miarę prosto, drugi zataczał się co krok, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robił.
Po kilku minutach i co najmniej dziesięciu łokciach wbitych w brzuch zreflektowała się i usiadła na swoim poprzednim miejscu przy barze. Z niewidomych przyczyn barman leżący nadal w tej samej pozycji sprawił, że zaczęła się głośno śmiać. Co i tak nikomu nie przeszkadzało – śmiech ginął w gwarze rozmów i muzyce.
Po chwili dołączyła do niej Anna. Mówiła coś zdecydowanie za szybko, ale Scar w końcu załapała.
- Tak, wiem. Bo zajebali mu auto – weszła jej w słowo, bawiąc się kieliszkiem. – I poszli je gonić na piechotę. Dostałam informacje z pierwszej ręki.
- I widziałam tego drugiego – powiedziała dziewczyna z przejęciem. – Miałaś rację. Też bym się dała.
Scar uśmiechnęła się szeroko, po czym wyjęła z kieszeni komórkę. Za czwartą próbą udało jej się wykręcić numer pogotowia i, nadal szczerząc się wesoło do barmana, nacisnęła zieloną słuchawkę, podpierając się łokciami o blat. Skończyła rozmawiać i z rozmachem położyła telefon obok siebie.
- Zaraz po ciebie przyjadą, stary – powiedziała głośno. Położyła głowę na blacie, ziewnęła szeroko i przy kolejnej zmianie utworu – tym razem puścili denerwująco wręcz wolny – zasnęła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 23:33, 17 Lip 2007, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:58, 10 Cze 2007    Temat postu:

flashback VII, sequel f.VI
lipiec 2000, Los Angeles w stanie Kalifornia


2.

Było jej zimno i niewygodnie. Bardzo zimno i niewygodnie. Jęknęła i spróbowała się poruszyć, co jednak zaowocowało tylko o wiele głośniejszym jękiem i opadnięciem z powrotem na… ulicę?
Zebrała się w sobie i otworzyła oczy. Zmrużyła je przed słońcem i rozejrzała się wokoło, nieznacznie unosząc głowę.
Ku własnemu zdziwieniu, najzwyczajniej w świecie leżała sobie na chodniku. Na szczęście nie przy głównej ulicy. Po swojej prawej miała śmietnik, a po lewej śmietnik. Naprzeciwko, pod drugą ścianą również stał śmietnik.
Co w jakiś sposób wyjaśniało ten okropny smród.
Przechodzący ludzie rzucali jej spojrzenia od zaniepokojonych poprzez zdziwione aż do zniesmaczonych – Scar właściwie nie robiło to żadnej różnicy, bo i tak nie zwracała na to uwagi. Z kolejnym jękiem podniosła się do pozycji siedzącej, opierając się o ścianę.
Miała wyschnięte na wiór gardło, spuchnięte powieki, odciśniętą płytkę chodnikową na policzku, strasznie piekła ją wewnętrzna część uda, a głowa była jednym wielkim ośrodkiem bólu.
Po godzinie – może dwóch – udało jej się podnieść i doprowadzić do względnego porządku. Sprawdziła, czy ma przy sobie portfel wraz z dokumentami – miała i jedno i drugie. Jedynym, czego w portfelu brakowało, były pieniądze.
W każdym innym momencie doceniłaby komizm sytuacji – z tego, co pamiętała, pieniędzy miała przy sobie niewiele. Sam portfel kosztował może trzy razy tyle, ile jej ukradli. Cieszyła się, że nigdy nie brała kart kredytowych do baru.
Właśnie – ostatnią rzeczą, którą pamiętała, był bar. Zatłoczony, jak to zazwyczaj bary w Los Angeles (głównie wieczorami i nocami, chociaż generalnie zarządzający nie mogli narzekać na brak klienteli), ciemny i cuchnący. Kojarzyła jeszcze Annę Heatlock, z którą się w owym barze spotkała. Wszystko inne było rozmazaną plamą ludzi i miejsc.
Irytujące swędzenie uda nie ustawało. Podrapała się gwałtownie, zataczając się przy okazji na ścianę. Westchnęła głęboko, wsadzając rękę do kieszeni kurtki. Natrafiła na mały kawałek tektury, który po dokładniejszym zbadaniu okazał się kartą SIM.
Przeszukała dokładnie wszystkie kieszenie i nie zarejestrowała ani jednej komórki. Nawet szare zdawały się wyparować.
Potoczyła się na chodnik przylegający do głównej ulicy. Miała szczęście, że nie należała ona do specjalnie często uczęszczanych przez samochody – z dwojga złego wolała zgiełk rozmów, niż warkot silników. Oparła się o ścianę i przymknęła oczy.
Nie mogła zadzwonić – nie miała z czego. Nie mogła również kupić żadnej karty telefonicznej – nie miała za co. W gruncie rzeczy nie było jej stać nawet na pieprzony bilet autobusowy. Dojście do domu pieszo odpadało – czuła, że nogi uginają jej się w kolanach nawet jak się nie rusza.
W końcu odbiła się z trudem od ściany. Wpadła na człowieka – mężczyznę, około trzydziestki, z krótko przystrzyżonymi, czarnymi włosami i bezwyrazową twarzą (a właściwie była bezwyrazowa, dopóki Scar na niego nie wpadła). Był elegancko ubrany, co dziewczyna zanotowała, kiedy zostawiła mu na piersi szary odcisk dłoni. Miał również coś w rodzaju identyfikatora, na którym napisane było coś w stylu „talar”.
- Możesz mi… pan pożyczyć komórkę? – zamachała mu przed nosem kartą SIM. Mężczyzna popatrzył na nią jak na idiotkę i wyminął bez słowa. Scar chciała coś za nim krzyknąć, ale uznała, że jej głowa może tego nie wytrzymać, więc tylko ponownie oparła się o ścianę.
Po kilku minutach osunęła się na chodnik.
- Potrzebuję komórki – jęknęła rozpaczliwie pod nosem. Zamrugała i odchyliła głowę, wbijając wzrok w niebo.
Było niebezpiecznie zachmurzone i wyraźnie dawało do zrozumienia, jaka pogoda będzie za kilka chwil w Los Angeles.
- Wyglądasz kwitnąco – zauważył jakiś głos obok niej. Gwałtownie odwróciła się w tym kierunku i zastygła z otwartymi ustami.
- Ja też tęskniłem – oznajmił chłopiec z rozbrajającym uśmiechem. Scarlett nie musiała długo kojarzyć fizjonomii z imieniem.
- Masz dla mnie komórkę, prawda? – zapytała z nadzieją w głosie, patrząc na niego błagalnie.
Rahul westchnął.
- Taksówka zaraz tu będzie. Jest opłacona z góry, podałem adres, zamówiona na nazwisko Tiverton. To twoje, jakbyś zapomniała.
Wraz z upływem lat – mimo że nie zmieniał się fizycznie – robił się coraz bardziej bezczelny i wygadany. Scarlett zastanawiała się, czy to jej wpływ, czy też po prostu chłopiec ma taki charakter.
Przymknęła oczy dosłownie na moment, a kiedy je otworzyła, Rahula już nie było, za to tuż naprzeciw niej stała taksówka. Z westchnieniem ulgi podniosła się i ruszyła w jej kierunku.
- Tiverton – podała nazwisko, siedząc wygodnie w fotelu. Wnętrze samochodu śmierdziało stęchlizną, kierowca śmierdział wnętrzem samochodu, a pod nogami Scarlett wyczuła coś miękkiego.
Coś miękkiego poruszyło się nagle i zamiauczało głośno, wskakując dziewczynie na kolana. Momentalnie się rozpłynęła, mimo że kot był w zasadzie bardzo zwyczajny – bury, krótkowłosy, z blizną na nosie i defektem gdzieś w okolicach ucha.
- Pasy – powiedział lakonicznie taksówkarz. Scarlett posłusznie zapięła pasy – chociaż najpierw próbowała wsadzić sprzączkę kotu do pyska, a później szukała zatrzasku gdzieś w okolicach sprzęgła. Za trzecim razem w końcu jej się udało.
Taksówka ruszyła. Scar przymknęła oczy i głaskała zwierzaka monotonnie. Wszystko było w porządku, nawet zapach stęchlizny przestał ją drażnić.
Aż w końcu zjechali z drogi asfaltowej i wjechali na dróżkę prowadzącą bezpośrednio do jej domu. Scarlett do tej pory nie miała pojęcia, że są na niej tak głębokie dziury.
Auto podskakiwało jak szalone, kierowca co pięć minut zahaczał kamieniami o podwozie, klnąc przy tym siarczyście. Scar podskakiwała razem z autem, a wraz z nią kot. Zamknęła oczy i modliła się, żeby dojechali jak najszybciej.
W końcu taksówka zatrzymała się i dziewczyna odetchnęła z ulgą. Zielona na twarzy, odpięła pasy i przez chwilę siedziała bez ruchu.
- Kto panu dał prawo jazdy, to ja kurwa nie wiem – pożegnała się grzecznie, wychodząc z samochodu. Taksówkarz rzucił jej urażone spojrzenie, po czym odjechał, zawracając tak gwałtownie, że prawie wjechał w płotek.
Potoczyła się w stronę domu. Weszła po schodkach, uważnie stawiając nogi. Klucz jak zwykle leżał pod doniczką. Otworzyła drzwi i zatrzasnęła je trochę zbyt gwałtownie. Zrzuciła z siebie buty, odwiesiła kurtkę na wieszak (oczywiście nie trafiła, kurtka momentalnie zsunęła się na podłogę) i ruszyła w stronę salonu.
Gdzie na kanapie siedział John Tiverton i mierzył ją właśnie uważnym, uprzejmie zainteresowanym spojrzeniem. Scar nie dała mu powiedzieć nawet słowa.
- Cześć tato kocham cię zrób mi śniadanie za jakieś trzy godziny dużo kawy dużo aspiryny i kawy – wyrzuciła z siebie na wdechu, uśmiechając się rozpaczliwie. – Wyjaśnię ci wszystko ale teraz muszę iść się przespać bo umrę i będziesz miał wyrzuty sumienia, że kazałeś się tłumaczyć własnej córce kiedy ona była umierająca i w ogóle. Nie odbierałam bo ukradli mi komórkę i zostawili tylko kartę SIM kocham cię pa – zakończyła i powlokła się na górę.
W łazience rozebrała się do naga i jeszcze raz podrapała się po udzie. Kiedy przyglądnęła się ręce, zobaczyła krew za paznokciami, której wcześniej zdecydowanie tam nie było.
Usiadła pod ścianą, rozłożyła szeroko nogi, zaśmiała się ze skojarzenia i spojrzała na wnętrze uda. Sięgnęła po papier toaletowy, pośliniła go trochę i zmyła krew.
Gdzieś mniej więcej od połowy uda aż do pachwiny ciągnął jej się tatuaż, którego jeszcze wczoraj na pewno nie miała. Nie wyróżniał się niczym specjalnym – ot, zwyczajny szlaczek, kilka zawijasów, nawet ładnie wykończony. Gdyby nie to cholerne pieczenie i równie cholerna opuchlizna, nie byłoby wcale tak źle.
Zostawiając sobie sprawę z tatuażem do rozwiązania na później, umyła się szybko i raczej niedokładnie – myślała tylko o łóżku. Dla odmiany swoim i bez żadnej zawartości, nie licząc kołdry, prześcieradła i poduszki. Powycierała się niedbale, przeszła do pokoju i ubrała bawełnianą koszulkę i spodenki, po czym rzuciła się na łóżko. Zasnęła praktycznie w locie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 20:10, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:03, 10 Cze 2007    Temat postu:

flashback VIII
22 września 2004, Sydney, Australia
samolot


Niewygodne krzesełka w poczekalni wbijały jej się w tyłek. Z irytacją obserwowała tłoczących się wokół niej ludzi, zastanawiając się, czy zdąży jeszcze wypić kawę, czy nie.
Żałowała, że jedyny samolot, jaki miała tego dnia do Los Angeles, odlatywał tak rano. Scarlett nie cierpiała latać w dzień – wolała w nocy, kiedy większość ludzi w samolocie spała i było w nim jakoś tak w niewytłumaczalny sposób spokojniej.
Monotonny głos pani zapowiadającej przyloty i odloty uświadomił jej, że o kawie nie ma już co marzyć. Zadowolona, że udało jej się kupić przynajmniej te wielkie M&M’sy, podniosła się niespecjalnie szybko z krzesełka, zarzuciła torbę na ramię i ruszyła za ludźmi, którzy najwyraźniej również czekali na ten sam samolot.
Długi, zielony korytarz ciągnący się niemiłosiernie, przepychający się ludzie (Scar zastanawiała się, czy oni myślą, że im szybciej dotrą do samolotu, tym lepsze zajmą miejsca. Ostatecznie nie doszła do żadnego wniosku). Minął ją blondyn z nieco przydługawymi włosami, o kaczym chodzie i całkiem niezłym tyłku, a potem kolejny, z równie wartym uwagi tyłkiem i postawą Jestem-Twardziel-I-Skurwysyn. Tuż za nią szła dziewczyna, która na pewno miała problemy z zakupem staników, a po jej prawej przedzierał się jakiś mały, rozkoszny rudzielec. Po lewej zaś szły kolejne dwa świetne tyłki, z których właściciel jednego miał chyba ze dwa metry wzrostu.
Kolejny tunel, tym razem krótszy i wreszcie wejście do samolotu. Dwie stewardesy z przylepionymi sztucznymi uśmiechami, stojące przy wejściu oraz pilot.
- Dzień dobry, witamy na pokładzie, dzień dobry, witamy na pokładzie, dzień dobry, witamy na pokładzie. – Blablablablabla. Scar westchnęła, poprawiła torbę na ramieniu i podjęła marsz.
Kiedy w końcu znalazła się we wnętrzu samolotu, wyjęła z kieszeni bilet i spojrzała na swoje miejsce. 18D – odczytała – druga klasa. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby – mając miejsce raczej z przodu – nie weszła od tyłu.
Wsiadła jako jedna z ostatnich, więc teraz czekało ją rozpychanie się łokciami i takie sprawy – ludzie tłoczyli się w wąskich przejściach, wkładali walizki do luków bagażowych, krócej mówiąc, robili wszystko, byleby nie usiąść na dupach.
W połowie drogi zorientowała się, ze idzie przejściem, gdzie po prawej ma siedzenia G, H, I, a po lewej F, E, D. Porządnie już zirytowana, wróciła się do punktu wyjścia, z narastającą złością obserwując nadal tłoczących się w całym samolocie ludzi.
Ruszyła drugim, prawidłowym tym razem, przejściem, pewnie trzymając torbę na ramieniu i przepychając się dzielnie naprzód, nierzadko pomagając sobie również łokciami.
Przystanęła na chwilę, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry moment na odkrycie w sobie długo chowanej klaustrofobii i już miała ruszyć dalej, ale nie zrobiła nawet kilku kroków, a zatrzymała się znowu.
Przed nią stał mężczyzna. I w samym tym fakcie nie byłoby w gruncie rzeczy nic złego, bowiem mężczyzna był naprawdę cholernie niczego sobie. A byłby jeszcze bardziej przystojniejszy, gdyby siedział na tyłku na swoim miejscu i nie torował Scarlett drogi.
- Ja pierdolę – powiedziała zirytowana, patrząc na niego zmrużonymi oczami.
- Ja też – usłyszała w odpowiedzi. Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał.
- Mógłbyś pierdolić trochę bardziej na prawo? Albo na lewo, jak wolisz – zapytała głosem, któremu do uprzejmego było tak daleko, jak pigmejowi do dwóch metrów wzrostu.
- Jak tylko skończę pierdolić się z torbą, to się odsunę – zapewnił, nadal na nią nie patrząc, za to uśmiechając się pod nosem. Co z niewiadomych przyczyn wkurzyło Scarlett jeszcze bardziej.
- Pierdolić się z torbą możesz w każdej chwili – warknęła, opierając ręce na biodrach. – I nie w przejściu, jeśli łaska.
Ku jej zadowoleniu mężczyzna przerwał sobie zajęcie i w końcu na nią spojrzał. Ku jej niezadowoleniu – uśmiechnął się ponownie.
Chociaż trzeba mu było oddać, co jego – uśmiech miał cudowny. Scar na szczęście zreflektowała się w porę.
- Z drugiej strony też jest przejście. Jeśli ci się tak śpieszy… – stwierdził, zawieszając wymownie głos na końcu.
- Z drugiej strony też są ludzie – powiedziała słodkim tonem. – A ja siedzę po tej.
- Przykro mi – odpowiedział i wrócił do upychania torby. – Chyba będziesz musiała chwilę poczekać.
- Okej, bez jaj – zdenerwowała się. – Po prostu cofnij się kilka kroków, albo podejdź do przodu.
- Już… prawie mi się… - W tym momencie faktycznie udało mi się wepchnąć torbę na jej miejsce. Uśmiechnął się szeroko i zamknął schowek. – Proszę – powiedział po chwili, podczas której Scarlett zdążyła zapuścić korzenie i odsunął się, wskazując jej ręką przejście.
- Jakby ktoś potrzebował jeszcze pomocy z walizkami, to chętnie wypieprzę je przez okno! – oświadczyła głośno i dobitnie, ruszając z miejsca i po drodze bardzo, bardzo celowo wbijając mężczyźnie łokieć pod żebro.
- Tobie na pewno pomagał nie będę! – usłyszała za sobą. Odwróciła się z kpiącym uśmiechem na twarzy.
- Z rozpaczy przygniotę się walizką – zakpiła i ruszyła dalej. Mężczyzna powiedział jeszcze coś w stylu „zrób to dużą”, ale tego już Scar nie była pewna. Doszła do swojego miejsca i stanęła przed lukiem bagażowym, który – jak na złość – był cholernie wysoko.
Ściągnęła torbę z ramienia i zaczęła robić podchody, stając na palcach i usiłując ją wepchnąć na miejsce, co na początku jej nie wychodziło – zresztą, na końcu nie wychodziło jej również. Ostatecznie po kilkunastu próbach zadowolona wcisnęła torbę do luku, który zatrzasnął już jakiś mężczyzna – czarnowłosy, elegancko ubrany. Scar podziękowała mu z uśmiechem i opadła na swoje miejsce.
Minęło jeszcze kilka minut, zanim pasażerowie wreszcie usiedli. Pilot przywitał się ze wszystkimi grzecznie, a potem stewardesa kazała zapiąć pasy bezpieczeństwa, bo „proszę państwa, odlatujemy”. Toteż Scarlett grzecznie zapięła pasy i oparła głowę o oparcie, oddychając z ulgą.
Jakieś dwie, może trzy godziny później wstała z siedzenia, ruszając po coś do picia. Ludzie spali albo czytali – w każdym bądź razie, siedzieli wyjątkowo cicho. Scar przypomniała sobie podróż DO Sydney i westchnęła z ulgą.
Przechodząc obok Mężczyzny z Walizką, odruchowo spojrzała w jego kierunku. Spał z rękami założonymi na piersi, a minę miał taką, że rozkosznie uśmiechnięte buźki aniołków w pokojach dziecięcych mogły się schować i nie wychodzić.
Nie uśmiechnęła się z rozczuleniem ani nic z tych rzeczy – prychnęła tylko i ruszyła dalej. Wracając na swoje miejsce, nie patrzyła już w jego stronę.
Usiadła na fotelu i przymknęła oczy, mając nadzieję, że reszta podróży zleci jej szybko.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 2:22, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 2:21, 03 Lip 2007    Temat postu:

<b>flashback IX
lipiec 1999, Los Angeles w stanie Kalifornia
dom Tivertonów</b>

1.

<b>4:00 PM</b>

- Schudłeś – zauważyła Scar, zbiegając po schodach i rzucając przelotne spojrzenie swojemu ojcu. – Serio schudłeś. Powinieneś trochę wyluzować z tym całym sportem – zatrzymała się i oparła o kanapę. – Albo przynajmniej więcej jeść. Wiesz mi, żadna kobieta nie da ci się poderwać, kiedy zagadasz do niej z taką twarzą, przez którą prawie widać ci kości – uśmiechnęła się szeroko.
John odwzajemnił uśmiech i uniósł brwi.
- Zawsze mogę wybrać się na podryw z tobą – powiedział wesoło.
- Nie radzę. Wszyscy będą zwracać uwagę na mnie i nikt cię nawet nie zobaczy – wyszczerzyła zęby. Następnie odbiła się od kanapy, nachyliła nad ojcem i pocałowała go w policzek. – Wychodzę. Wrócę wcześniej, przyniosę jakieś ciastka i inne chipsy i zaczniemy nad tobą pracować.
Posłała mu jeszcze jeden szeroki uśmiech, odgarnęła włosy z czoła i zniknęła w korytarzu. Słyszał jeszcze, jak zakłada buty – zawsze trampki. Nawet w zimie były to trampki – wrzuca klucze do torby, potyka się w progu i w końcu zatrzaskuje za sobą drzwi.
- Zostaw auto! – krzyknął jeszcze, chociaż był pewien, że Scarlett nie mogła tego usłyszeć. Jednak warkot silnika na zewnątrz wskazywał, że ktoś po nią przyjechał. Co oznaczało, że ich Pontiac stał sobie spokojnie na pojeździe i czekał na Johna.
Siedział w fotelu jeszcze kilka minut, aż w końcu zebrał się w sobie i wstał. Chwycił kluczyki, założył buty i wyszedł z domu, również wcześniej potykając się na progu.

<b>9:00 PM</b>

Wrócił do domu jakieś dwie godziny temu i teraz siedział przed telewizorem, bezmyślnie skacząc po kanałach i szukając programu, gdzie nie reklamowaliby super-przedmiotu-dzięki-któremu-schudniesz-w-sekundę-wystarczy-że-pierdniesz-za-jedyne-kilkaset-dolarów lub nie mówili akurat o wschodzącej gwieździe muzyki pop (John nienawidził popu) bądź o amerykańskim rządzie. Były momenty, kiedy John czuł się jak bohater <i>Roku 1984</i> Orwella, wiecznie pod ostrzałem Wielkiego-Billa-Clintona-Brata patrzącego uprzejmie z ekranu telewizora.
Usłyszał chrzęst przekręcanego klucza, co po raz kolejny przypomniało mu o tym, że najwyższy czas wymienić zamek, a zaraz potem energiczne kroki w przedpokoju.
Po chwili uśmiechnięta od ucha do ucha Scarlett stanęła w drzwiach salonu. Nie była pijana i faktycznie miała ze sobą całą reklamówkę wypełnioną najróżniejszym jedzeniem, po którym normalny człowiek dostałby niestrawności zaledwie w godzinę po zjedzeniu.
- Tak jak mówiłam – powiedziała wesoło, obchodząc kanapę i rzucając się na nią razem z jedzeniem. Jej uwagę przykuł plik kartek leżących na stole, po które oczywiście od razu sięgnęła.
- Co to jest? – zapytała, nie patrząc jeszcze na nie.
- Badania morfologiczne – odparł, patrząc na nią uważnie. Po chwili westchnął i odwrócił wzrok. – Uznałem, że powinnaś wiedzieć.
- Wiedzieć co…? – zapytała niepewnie, nadal nie patrząc jeszcze na wyniki.
- Zobacz – odpowiedział lakonicznie, opierając się wygodniej o oparcie fotela. Ręką wybijał sobie rytm na kolanie. Drżała mu trochę, dlatego po chwili wsadził obie dłonie w kieszenie.
Rzuciła ojcu niepewne spojrzenie. Następnie spojrzała w kartki. Czytała w milczeniu – jedynym znakiem, że naprawdę czyta, były biegające po całym tekście oczy.
W końcu podniosła wzrok. Nadal – o dziwo – spokojnym i opanowanym głosem poprosiła o normy, do których mogła porównać wyniki Johna.
- Zwiększona liczba leukocytów – powiedziała cicho, wodząc wzrokiem po tabelkach. – Przekroczenie normy w Odczynie Biernackiego. Nie mam pojęcia, czym do cholery jest ten Odczyn, ale… - urwała nagle i spojrzała na Johna. Jej mina mówiła wszystko – „proszę, żeby to tylko nie było to, o czym myślę”.
Przewróciła kolejną kartkę. Jeśli wcześniej miała nadzieję – rozpoznanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości.
- Masz białaczkę – stwierdziła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na całym świecie. Mimo wszystko czekała na zaprzeczenie, którego się oczywiście nie doczekała. John wolno pokiwał głową i wyłączył telewizor.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 20:08, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 3:46, 03 Lip 2007    Temat postu:

<b>flashback X, sequel f.IX
lipiec 1999, Los Angeles w stanie Kalifornia
dom Tivertonów</b>

2.

<b>9:00 PM</b>

- Ostrą białaczkę szpikową – powiedział po kilku minutach milczenia. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że to wszystko było czarno na białym napisane w rozpoznaniu, ale czuł, że imploduje, jeśli zaraz czegoś nie powie. – Jutro jestem umówiony na pierwszą chemioterapię. Jeśli chcesz… - zawiesił głos, patrząc na nią uważnie.
- Oczywiście – pokiwała automatycznie głową. Głos jej drżał - tak samo, jak Johnowi ręce. Z tą różnicą, że głosu nie mogła schować do kieszeni. – O której?
- Rano. O siódmej mam tam być – uśmiechnął się przepraszająco. – Wiem, że lubisz długo…
- Nie ma problemu – przerwała mu. – W którym szpitalu?
- Wojskowym. Lutra – odparł.
- Daleko – powiedziała tylko. – Zatankowałeś? Nie chciałabym w połowie drogi być zmuszona pchać samochód.
Skinął głową i wyciągnął ręce z kieszeni, wycierając dłonie o spodnie.
- Coś ciekawego w telewizji? – zapytała po chwili, głosem, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że nie interesuje jej to w najmniejszym stopniu.
- To co zwykle – odparł. – Jeśli nie stęskniłaś się za Clintonem, to raczej nic cię nie zainteresuje.
- Tym lepiej. Powinieneś się położyć – oświadczyła zdecydowanie. – Wory pod oczami też raczej nie powiększą ci grona wielbicielek. A słyszałam, że w wojskowym są fajne pielęgniarki – zdobyła się nawet na żart, który wyszedł jej o tyle kiepsko, że wypowiadany był całkiem bezbarwnym głosem. Wzięła głęboki oddech i zapatrzyła się w czarny ekran telewizora. Pod odpowiednim kątem widziała w nim siebie.
Nie miał ani siły ani ochoty na protesty. Powoli podniósł się z fotela i ruszył w kierunku schodów.
- To nie koniec świata, Letta – powiedział nagle, odwracając się przez ramię. Scar spojrzała na niego dopiero po kilku minutach. Pokiwała głową bez przekonania.
- Dobranoc, tato – odpowiedziała tylko, cichym i zmęczonym głosem. Zabrzmiała, jakby przez te kilka minut postarzała się co najmniej o pięć lat i to zmartwiło Johna o wiele bardziej, niż wszystkie białaczki, o jakich słyszał w całym swoim życiu, łącznie z jego własną.
- Dobranoc – powtórzył i wszedł na górę.


<b>2:00 AM</b>

Nie spał spokojnie, a deszcz bębniący w szyby wcale mu niczego nie ułatwiał. Po raz pierwszy od kilku lat rozkopał kołdrę tak, że już sam nie wiedział gdzie jest początek, a gdzie koniec. Z dołu dobiegały go głosy włączonego telewizora i pomyślał, że pewnie Scarlett zapomniała wyłączyć, jak szła spać.
Dźwignął się z łóżka, rzucając przelotne spojrzenie na zegarek – wskazywał drugą nad ranem. John nie pamiętał, kiedy ostatnio budził się w środku nocy. Zazwyczaj spał spokojnym, mocnym snem, z którego nie wybudziłby go nawet młot pneumatyczny walący w ścianę obok.
Wyszedł z sypialni, przecierając oczy i powoli zszedł po schodach. Telewizor był włączony, ale wcale nie dlatego, że Scarlett o nim zapomniała – wręcz przeciwnie. Dziewczyna siedziała na kanapie z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, wpatrywała się w migający ekran i mechanicznymi ruchami wkładała sobie to ciastko, to cukierka, to chipsa do ust. Wyglądała, jakby ktoś ją zaprogramował.
Podszedł bliżej, nadal stawiając ciche kroki i nadal nie odzywając się ani słowem. Policzki jej błyszczały.
Oczywiście to, że ktoś zobaczył w środku nocy człowieka ze świecącymi oczami i mokrymi policzkami wcale nie oznaczało, że ten człowiek płakał. Jednak było to bardzo prawdopodobne.
- Dlaczego nie śpisz? – odezwał się w końcu cichym, rozespanym głosem.
Drgnęła gwałtownie i przetarła oczy. Dopiero potem zwróciła twarz w jego kierunku.
- Dlaczego ty nie śpisz? – odpowiedziała pytaniem.
Wzruszył ramionami i podszedł do kanapy, siadając obok Scarlett.
- Nie mogę. Deszcz głośno pada – rzucił pierwsze, co mu przyszło na myśl. Wyciągnął kilka chipsów z podsuniętej mu paczki i zaczął je jeść, również wbijając spojrzenie w ekran. Migające twarze, miejsca, kolory hipnotyzowały i nie pozwalały odwrócić wzroku.
Siedzieli w milczeniu i nawet nie zorientował się, kiedy powieki mu opadły i zasnął, oparty o wezgłowie kanapy.
Westchnęła i wstała, układając ojca w pozycji leżącej. Z szafki wyciągnęła poduszkę, którą podłożyła Johnowi pod głowę i koc, ale po chwili namysłu odłożyła do z powrotem. I tak było wystarczająco gorąco.
Sama usiadła na podłodze, plecami przylegając do kanapy i opierając głowę na udzie ojca.

<b>6:00 AM</b>

Jakąś godzinę temu wzięła prysznic, ubrała się i zjadła kilka ciastek. Teraz siedziała w fotelu, kompletnie ignorując nadal chodzący telewizor i wpatrywała się w wygładzoną snem twarz Johna. Ludzie, śpiąc, wyglądają całkiem inaczej, niż za dnia, kiedy są w ruchu. Śpiący John sprawiał wrażenie młodszego o kilka lat, a zarazem opanowanego i chłodnego. Nie-śpiący John był całkiem inny – niemal cały czas uśmiechnięty, ze zmarszczkami w kącikach ust, dołeczkiem w policzku i zmarszczonym czole, nadającym mu wyraz osoby piekielnie inteligentnej. Którą w rzeczywistości był.
Wstała i delikatnie potrząsnęła jego ramieniem.
- Wstawaj – powiedziała cicho. Nie musiała się powtarzać – John otworzył oczy kilka sekund później. – Spóźnianie się jest stylowe tylko jeśli chodzi o kobiety – dodała z bladym uśmiechem.
Przeciągnął się i podniósł do pozycji siedzącej, obrzucając Scarlett uważnym spojrzeniem. Nie trzeba było być dobrym obserwatorem, żeby stwierdzić, że dziewczyna nie spała całą noc.
- Pospiesz się – rzuciła. – Czekam w samochodzie – dodała i odwróciła się na pięcie, zostawiając go samego z nadal włączonym telewizorem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 20:08, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:06, 03 Lip 2007    Temat postu:

flashback XI, sequel f.X, f.IX
lipiec 1999, Los Angeles w stanie Kalifornia
Szpital Wojskowy im. Marcina Lutra


3.

6:30 - 7:30 AM

Do szpitala dojechali zadziwiająco szybko. Nie obyło się oczywiście złośliwych świateł zmieniających się w jednej sekundzie, tudzież przechodniów wybiegających na jezdnię znikąd, ale poza tym wszystko było w porządku.
Prowadziła Scarlett. John zdawał sobie sprawę, że kiedy dziewczyna mówi „poczekam w samochodzie”, oznacza to mniej więcej tyle co „dzisiaj ja prowadzę”. Rzadko kiedy oponował – z niewyjaśnionych powodów dziewczynie prowadzenie sprawiało przyjemność. Johnowi było obojętne, czy aktualnie znajduje się za kółkiem, czy zaledwie patrzy na kółko z boku.
W istocie, Scar prowadziła dobrze. Płynnie włączała się do ruchu, nie wykonywała żadnych gwałtownych zrywów, nie zatrzymywała się milimetry od aut jadących przed nimi. Może jechała trochę za szybko i wyprzedzała zbyt często, ale ręce pewnie zaciśnięte na kierownicy informowały o tym, że wie co robi.
Cały czas padało i wycieraczki pracowały na pełnych obrotach. Co jakiś czas mijały ich auta nadjeżdżające z przeciwnej strony. Woda, którą rozbryzgiwały, układała się w ciekawych wzrokach na bocznych szybach.
Dojechali do szpitala piętnaście minut przed czasem i teraz właśnie siedzieli w poczekali, czekając, aż gabinet się zwolni.
- Idę po kawę – oznajmiła Scar, podnosząc się z krzesła. Obojętnym wzrokiem obrzuciła pozostałych czekających. – Przynieść ci też?
- Nie, dzięki – odparł, patrząc na nią i uśmiechając się lekko. Pokiwała głową i odwróciła się, trochę zbyt gwałtownie zamykając za sobą drzwi. Kiedy wróciła, dziesięć minut później, John właśnie wchodził do gabinetu. Skinęła głową na znak, że już jest i będzie czekać i usiadła na jednym z niewygodnych krzeseł.
Po chwili dosiadł się do niej dziadek, na oko siedemdziesięcioletni. Miał zadziwiająco gęste, mlecznobiałe włosy i chyba trzy złote zęby. Wbijał w nią uprzejmy, zaciekawiony i mimo wszystko, trochę nachalny wzrok, który Scarlett z powodzeniem ignorowała.
- Brat? – zapytał w końcu dziadek, wskazując podbródkiem na drzwi gabinetu.
- Ojciec – sprostowała po kilku minutach.
- Na co choruje? – zadał kolejne pytanie dziadek. Uniosła brwi i spojrzała na niego z miną to-nie-twoja-sprawa.
Mężczyzna zrozumiał, że nie dostanie odpowiedzi. Milczał przez chwilę, po czym podjął ponownie:
- Też mam córkę – powiedział i zawiesił głos, jakby oczekiwał jakiejś reakcji.
- Gratuluję – powiedziała bezbarwnym głosem.
- Ale nie przychodzi tu ze mną. Nie była ani razu – dodał. – Wiesz, dziecko, ona nie mieszka tutaj. Ma dom, męża, dzieci, psa… Oczywiście ma jeszcze ojca, ale o tym chyba nie pamięta. – Powiedział to wszystko tak, jakby właśnie mówił o wysokości opadów w Himalajach. Przy tym nadal uśmiechał się i nie spuszczał ze Scar wzroku.
- Jestem Scarlett – odparła, krzywiąc się na dźwięk słowa „dziecko”.
- Ja Jimmy – przedstawił się, wyciągając rękę w jej kierunku. Uścisnęła ją odruchowo. – Wnioskuję, że jesteś lepszą córką, niż moja Susie.
Wzruszyła ramionami.
- Zależy od definicji. Mogę przychodzić z ojcem do szpitala, a potem wracać do domu, przebierać się w czarne ciuchy i ruszać mordować małe dzieciaki.
- Możesz – zgodził się Jimmy, kiwając głową. – I robisz tak?
- Nie robię – odparła zgodnie z prawdą.
Dziadek uśmiechnął się szeroko, błyskając zębami.
- Nie widziałem tu jeszcze dzieci – powiedział nagle. – Pacjenci przychodzą sami, albo z małżonkami. Czasami z rodzeństwem. Nigdy z dziećmi.
- Cóż, w takim razie jesteśmy pierwsi – powiedziała obojętnie. – Dlaczego pan jest sam?
- Jimmy – poprawił. – Nie mam rodzeństwa, a moja żona umarła dwanaście lat temu. Miała białaczkę.
Scarlett pobladła gwałtownie i instynktownie wcisnęła się w niewygodne krzesełko, starając się nie dać niczego po sobie poznać. Na próżno.
- On też? – domyślił się. – Kiedy wykryta?
Milczała przez chwilę.
- Wczoraj – powiedziała w końcu.
- Ile ma lat?
- Czterdzieści dwa.
- Przykro mi – stwierdził Jimmy głosem, który sugerował, że naprawdę jest mu przykro. Scar spojrzała na niego uważnie.
- Nie, nie jest ci przykro – powiedziała powoli.
- Właściwie to jest – odparł z namysłem. – Właściwie to jest, bo lubię cię, mimo że ty uważasz mnie za upierdliwego, starego dziadka, który z nudów zagaduje młode panienki w poczekalni do chemioterapii.
- Ja… - zawiesiła głos. – Okej, właśnie tak uważam.
- W porządku – powiedział z lekkim uśmiechem. Wcale nie sprawiał wrażenia zmartwionego. – Wiem, jak to wygląda.
Jakieś drzwi się otworzyły, inne zamknęły. Scar słyszała gwar rozmów na korytarzu. Dopiero teraz przypomniała sobie o zimnej już kawie. Odstawiła ją na parapet.
- Ona się nie leczyła, wiesz? – podjął Jimmy po chwili. – Wykryli u niej chorobę zbyt późno. Mogła jeszcze spróbować, ale szanse były bardzo małe. A twój ojciec… twój ojciec jest młody.
Pokiwała głową na znak, że słucha. Sama nie miała ochoty się już odzywać.
- Przychodzę tutaj od dwudziestu lat. Mam raka płuc, kiedyś paliłem jak komin – uśmiechnął się. – Nadal czasami podpalam. Umrę za dwa lata, ale nadal potrafię cieszyć się życiem. Tak – zaśmiał się – w wieku siedemdziesięciu sześciu lat też można cieszyć się życiem, Scarlett.
Podniosła na niego wzrok, nadal nie mówiąc ani słowa. Spodziewała się ciągu dalszego, a Jimmy nie kazał jej czekać długo.
- Twój ojciec jest młody – powtórzył. – I nawet jeśli coś się nie powiedzie, jestem pewien, że on również będzie potrafił. Jeśli mu tylko pomożesz, bo w takiej sytuacji trudno cieszyć się za oboje.
Po raz kolejny pokiwała głową, zjeżdżając trochę na krześle. Dziadek najwyraźniej czekał na jej rekcję, albo po prostu powiedział, co miał do powiedzenia, bo zamilkł i wpatrywał się migające światło.
W końcu podniósł się z krzesła, zakaszlał i pokazał złote zęby w uśmiechu.
- Moja kolej – powiedział. – Trzymaj się, Scarlett – dodał i wolnym krokiem odszedł w stronę otwartych drzwi jednego z gabinetów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 3:53, 17 Lip 2007    Temat postu:

flashback XII, sequel f.XI, f.X, f.IX
lipiec 1999, Los Angeles w stanie Kalifornia


4.

8:00 – 12:00 AM

Przez chwilę jeszcze patrzyła na drzwi, które Jimmy zamknął za sobą. Po kilku minutach wstała i oparła się o ścianę. Była tak chłodna, że czuła to nawet przez materiał bluzki. Spojrzała na zegarek, który poinformował ją, że czeka tutaj już pół godziny.
Kiedy kwadrans później John wyszedł z gabinetu, Scarlett właśnie przysypiała z głową opartą na ramieniu. Podszedł do dziewczyny i położył jej rękę na ramieniu.
- Hej – powiedział cicho. – Możemy wracać, hmm?
Spojrzała na Johna, nie kontaktując jeszcze do końca. Zamrugała kilka razy i ziewnęła.
- Okej. Mam ochotę na lody – powiedziała niewyraźnie i odchrząknęła. – Mam ochotę na lody – powtórzyła normalnym głosem.
- Pada – zauważył. – Właściwie leje.
- I co z związku tym? – zapytała uprzejmie, patrząc na ojca uważnie. Ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.
- Więc chodźmy na lody – powiedział i razem ruszyli w kierunku wyjścia.
Nietrudno znaleźć lodziarnię w Los Angeles – jak na duże miasto przystało, budki z lodami były porozstawiane w odległości kilku metrów od siebie. W całym LA było ich więcej niż kościołów w Polsce, co jest naprawdę niemałym osiągnięciem.
Inaczej sprawa wyglądała, jeśli ktoś miał ochotę na dobre lody. Wtedy należało kierować się bardziej w głąb miasta, gdzie zazwyczaj lodziarnie były najlepsze.
- W tej nowo otwartej cukierni są dobre lody. Nazywa się bodajże „Pod Złotym Różkiem”. Oryginalnie, nie? – rzucił John niezobowiązującym tonem, przekładając jedną rękę przez pas. Scarlett nieodmiennie bawiło to, że jej ojciec jeździł w pasach jak małe dziecko z chorobą lokomocyjną.
- Adres? – zapytała lakonicznie, nie odwracając wzroku od jezdni.
- Grand Avenue – odparł. – Nie znam numeru, ale rzekomo trudno ją przeoczyć.
- Obok pawilonu Dorothy Chandler? – upewniła się jeszcze. – Swoją drogą, wieki tam nie byłam. Chyba czas się trochę dokulturować. Sprawdzę, co wystawiają w najbliższym czasie, reflektujesz na jakąś małą kulturówkę?
- Pewnie – uśmiechnął się. – Uwielbiam chodzić z tobą do teatru. A najbardziej lubię ten moment, kiedy wyciągasz blok i piórnik. Serio, gdybyś nie była tak skupiona na sztuce, to z rozkoszą obserwowałabyś miny patrzących na ciebie ludzi.
Uśmiechnęła się blado i przyspieszyła do osiemdziesięciu, korzystając z faktu, że właśnie wjechali w uliczkę, gdzie ruch o tej porze był znikomy. Po chwili byli na miejscu.
„Pod Złotym Rożkiem” faktycznie trudno było przeoczyć. Abstrahując od faktu, że sam pawilon rzucał się w oczy ze sporej odległości, sama cukiernia była niczego sobie i przy okazji nie pozostawiała wątpliwości co do nazwy, którą otrzymała. Budynek przedstawiał sobą trzy wielkie rożki zwrócone co góry nogami. W dwa boczne były wbite łyżeczki z ładnie wykaligrafowaną nazwą cukierni, a na środkowym był przymocowana szyld, również z nazwą, z tym, że ta składała się ze sztucznych rurek z kremach ułożonych w odpowiednie litery.
Tłum ludzi w środku świadczył o tym, że albo wygląd potrafi skutecznie przyciągnąć klientów, albo cukiernia jest faktycznie dobra.
- Nie parkuję, bo nie ma miejsca – powiedziała Scar, podjeżdżając możliwe najbliżej. – Kupisz? Ja chcę trzy gałki bez dodatków. Albo cztery. Do rożka. Weź mi piernikowe, jabłko-cynamon, orzech laskowy i jakiś tam czwarty smak, tylko nie owocowy.
- Okej – powiedział John i poczekał, aż dziewczyna stanie. Następnie wysiadł z auta i wszedł do cukierni. Scar tymczasem zatrzymała się tuż przy krawężniku, przekręciła kluczyki i oparła się o siedzenie, przymykając oczy.
- Jak się czujesz jako początkowa pielęgniarka? – Z zamyślenia wyrwał ją doskonale jej znany głos. Przewróciła oczami jeszcze zanim je otworzyła.
- Nie mam ochoty z tobą gadać – powiedziała ponuro do dzieciaka, który w najlepsze rozsiadł się na przednim siedzeniu i właśnie patrzył na nią z uprzejmym zainteresowaniem, lekko wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Serio, spieprzaj – dodała jeszcze, żeby upewnić się, że Rahul zrozumiał.
- Myślałem, że porozmawiamy – powiedział chłopiec niezobowiązująco.
- Źle myślałeś – odparła ostro. – Nawet nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Czekam na swoje lody, zjem je w samochodzie, nakapię na tapicerkę, dojadę do domu, pójdę spać, a później wyczyszczę rower mojego ojca.
Rahul uniósł pytająco brwi, wyrazem twarzy dając do zrozumienia, co o tym sądzi.
- Serio. Wiesz, jak bardzo odpręża mnie czyszczenie kasety? I zamontuję mu nową przerzutkę, kupił sobie ostatnio. I nasmaruje łańcuch. Jak jeździsz na rowerze i masz hamulce tarczowe, to wpadnij, posmaruję ci tarczę WD-40. Tylko proszę, hamuj później tylnim hamulcem, bo wtedy jest duża szansa, że nie wyrobisz się w porę i wpadniesz w jakieś krzaki. Albo zdejmę ci tylne koło i zacisnę hamulec. To też będzie piękne. A później dokręcę ci SPD-y tak mocno, że nie będziesz mógł się wypiąć, jak już zaczniesz wpadać w te krzaki. Może złamiesz sobie nogę. Może nawet obie. I spuszczę ci powietrze z dętki. Mam nadzieję, że jeździsz na rowerze – skończyła, nie odwracając wzroku od przedniej szyby.
- Jesteś chora psychicznie. Nie jeżdżę.
- Nie jestem. To przydatne umiejętności, potrafić naprawić rower. Albo zniszczyć. Ja w sumie też nie jeżdżę, ale gdybym jeździła, to przynajmniej byłabym zabezpieczona. Okej, spieprzaj, bo za chwilę przyjdą moje lody.
- Miłej zabawy – powiedział dzieciak głosem, który dobitnie sugerował, jakie ma zdanie na ten temat. Po chwili faktycznie go nie było. Scar jeszcze widziała w lusterku, jak znika za zakrętem, a potem zauważyła swojego ojca wychodzącego z cukierni i uśmiechającego się od ucha do ucha.
W rękach trzymał dwa potężne lody, więc otworzyła mu drzwi i zapaliła silnik, biorąc swojego rożka. John usiadł na miejscu, gdzie jeszcze po chwili siedział Rahul.
- Nakapiemy na tapicerkę – zauważył, rozsiadając się wygodniej.
- Wiem. Wyczyszczę – odparła, ruszając powoli, ze skupieniem manewrując kierownicą za pomocą jednej ręki. – I popracuję dzisiaj nad twoim rowerem. Jak się wyśpię. Mówiłeś, że kupiłeś sobie nową przerzutkę, tak?
- Tylną – uściślił. – Shimano, Top-Normal. Przerzucam się na XTR.
- Wymienię – odparła. – Pobawiłabym się swoim, ale nie mam co w nim robić. Nie jeździłam na nim ani razu odkąd go ostatnio czyściłam. I chyba już nie będę. Znudziło mi się – oświadczyła. – Wolę samochody.
Pokręcił głową z rozbawieniem.
- Rower jest lepszy. Wycieczki rekreacyjne i te sprawy. Bierzesz plecak na ramię, wodę do bidonu i jedziesz.
Wzruszyła ramionami.
- Bierzesz wielką torbę, wrzucasz ją do auta, wsiadasz, jedziesz gdzie chcesz i robisz sobie piknik. Jak nie możesz dojechać, pakujesz potrzebne rzeczy do plecaka i idziesz pieszo. Kolarstwo właściwie wcale nie jest takie fajne. Najbardziej w rowerach lubię ich czyszczenie albo zabawę częściami. Jeżdżenie zostawiam tobie – odparła lekko, nadal manewrując tylko jedną ręką i kapiąc lodami na tapicerkę. – Poza tym, jak dużo jeździsz, to robią ci się brzydkie mięśnie na łydkach. I na udach. A teraz mnie nie rozpraszaj, bo wyprzedzam.
- Tu jest ciągła – zauważył.
- Właśnie dlatego mnie nie rozpraszaj – odparła lekko, włączając kierunkowskaz i wysuwając się na przeciwny pas ruchu. Dokończyła loda i zrównała się z czarnym Fordem Galaxy, który zdecydowanie złośliwie przyspieszył w tym samym momencie. Zmrużyła oczy i przycisnęła pedał gazu.
- Hej! – krzyknął John w momencie, kiedy już prawie wyprzedziła forda. Z naprzeciwka, prosto na nich, jechała rozpędzona ciężarówka. Scar udało się schować na swoje poprzednie miejsce w przysłowiowej ostatniej sekundzie, i to tylko dzięki uprzejmości kierowcy z tyłu, bo ford tym razem nie raczył przyspieszyć.
O tym, jak bardzo jest zdenerwowana, świadczyły tylko lekko trzęsące się ręce, nadal zaciśnięte na kierownicy. Napięcie z połowy dnia wreszcie zaczynało jej się dawać we znaki. Uparcie wbijała wzrok przed siebie, nic sobie nie robiąc z uważnego spojrzenia ojca, którym wiercił jej dziurę gdzieś na wysokości skroni.
- Zjedź na pobocze. Ja poprowadzę – powiedział głosem, który sugerował, że nie ma ochoty na jakiekolwiek dyskusje. Scarlett, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, zjechała posłusznie na pobocze i wyłączyła silnik, opierając się czołem o kierownicę.
- Mogę jechać dalej – powiedziała po chwili. – Po prostu nie zauważyłam tej ciężarówki.
- Letta, nie zauważyć ciężarówki to prawie tak jakbyś nie zauważyła dinozaura wyskakującego nagle zza krzaków i tańczącego macarenę – odparł John łagodnym tonem. – Daj sobie trochę więcej luzu. Od tego się nie umiera.
- Tak. Od tego akurat nie – powiedziała z przekąsem, wysiadając z rozmachem z auta i czekając, aż mężczyzna zajmie miejsce kierowcy. Sama rozwaliła się na tylnych siedzeniach, nie kłopocząc się zdejmowaniem butów.
Westchnął i ruszył wolno. Po dwudziestu minutach wjeżdżał już na ich podjazd. Obejrzał się przez ramię. Scarlett spała, w śmiesznie powykręcanej pozycji, w której nikomu nie mogło być wygodnie. Wyłączył silnik, wyjął kluczyki ze stacyjki i otworzył tylne drzwi. Delikatnie wyciągnął dziewczynę z samochodu. Nie była specjalnie ciężka, co John odnotował z niejaką ulgą, jednak tak czy inaczej – ważyła swoje i trudno było nie zauważyć, że to już nie to samo małe dziecko, które z rozpędu wskakiwało mu niegdyś na ręce i domagało się „wzięcia na barana” albo „kręcenia samolotów”.
Trzymając kluczyki w zębach, udało mu się zamknąć auto. Więcej problemów miał z otwarciem drzwi, ale i to mu jakoś wyszło. Zrzucił buty i zaniósł Scar na górę, kładąc ją do łóżka. Następnie rozebrał dziewczynę do bielizny, przykrył kołdrą i wyszedł cicho z pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 5:59, 17 Lip 2007    Temat postu:

flashback XIII
sierpień 2002, Los Angeles w stanie Kalifornia
jeden z wielu barów w Los Angeles


Powoli podniosła się z łóżka, bynajmniej nie przejmując się tym, że jest kompletnie naga. Zresztą, w pokoju poza nią była tylko jedna osoba, która w tym momencie spała głęboko. A przynajmniej tak się Scarlett wydawało.
- Gdzie idziesz? – zaspany, lekko zachrypnięty głos uświadomił ją, że się myliła. Osoba nie spała i właśnie podnosiła się do pozycji siedzącej, obserwując Scar szukającą swoich ciuchów po całej sypialni.
- Do baru – odpowiedziała lakonicznie, schylając się po majtki i zakładając je sprawnie. Następnie oparła ręce na biodrach i rozejrzała się za stanikiem, którego nigdzie nie mogła dojrzeć.
- Dlaczego? – zapytała dziewczyna siedząca na łóżku.
- Głupie pytanie. Dlaczego chodzi się do baru? – odpowiedziała Scar, ruszając powoli w kierunku szafki. Stanik był zawieszony na porcelanowej figurce słonia. Konkretniej – na trąbie.
- Nie zamierzasz zostać? – Usłyszała kolejne pytanie.
- Jak widać – odparła lakonicznie.
- Myślałam, że zostaniesz – dziewczyna rozkręcała się coraz bardziej. Siedziała teraz oparta o wezgłowie, z kołdrą podciągniętą pod szyję i śmiesznie zmierzwionymi włosami.
- Źle myślałaś – powiedziała Scar, zastanawiając się przelotem, jak można porozrzucać ciuchy po całej sypialni i nie móc ich później znaleźć. Albo jak wielkie prawdopodobieństwo jest, że jej spodnie leżą sobie właśnie na chodniku tudzież na ulicy.
Przez chwilę w sypialni panowało milczenie. Scar wytrwale szukała zguby, a dziewczę na łóżku widocznie układało sobie mowę.
- Przed chwilą się kochałyśmy – powiedziała z wyrzutem.
- Nie prawda. – Scarlett skrzywiła się zabawnie i wyciągnęła swoją koszulkę spod łóżka, strzepując z niej przy okazji tonę kurzu. – To nie było „kochanie się”. Nikt przy zdrowych zmysłach tak by tego nie nazwał. Właściwie w niektórych momentach to było wręcz jak umartwianie się. Serio.
Dziewczyna parsknęła krótkim, idiotycznym śmiechem, dając do zrozumienia, że absolutnie nie wzięła tego, co powiedziała Scar, na poważnie.
- Chyba się w tobie zakochałam – powiedziała poważnym tonem, który w zamierzeniu miał przełamać wszelkie tamy.
Tym razem Scarlett parsknęła śmiechem. Była akurat w połowie wciągania spodni, które udało jej się znaleźć na balkonie. Przewieszone przez poręcz, faktycznie niewiele im brakowało, aby zaliczyć spotkanie trzeciego stopnia z chodnikiem.
- Nawet nie wiem, jak się nazywasz – uśmiechnęła się pobłażliwie, zapinając rozporek.
- Ne… - dziewczyna już otwierała usta, żeby zmienić stan wiedzy Scarlett, kiedy ta weszła jej w słowo:
- I nie chcę wiedzieć – zastrzegła. – Prawdę mówiąc, mam to w dupie. Gdzie są moje buty?
Nie dostała odpowiedzi. Najwyraźniej ofiara nieszczęśliwej miłości była głęboko urażona, bo nie odezwała się również przez kolejne kilkanaście minut, w ciągu których Scar zdążyła znaleźć trampki.
- I pójdziesz do baru, i co? – zapytała w końcu.
Wzruszyła ramionami, wiążąc jednego buta.
- Co masz na myśli? – odparła.
- Co tam będziesz robić – uściśliła dziewczyna, patrząc na nią uważnie.
- Pić, pieprzyć się, a potem pójdę do domu, znajdę moją prywatną kolekcję biczów i kajdanek i poproszę mojego ojca, żeby mnie przywiązał nagą do krzesła i pobił do nieprzytomności.
- Lubisz takie zabawy? – zapytała, najwidoczniej nie do końca orientując się w ironii.
- Uwielbiam – odparła Scar bez mrugnięcia okiem. – Dlatego jeśli nie masz żadnej rózgi ani niczego w tym stylu, to bym bardziej ewentualna kontynuacja odpada. Miłej nocy – zakończyła ładnie i, zarzucając torbę na ramię, wyszła z pokoju i zeszła po schodach do baru mieszczącego się na parterze.
Zamówiła drinka i oparła się o blat, wdychając ciężkie od papierosów powietrze i krzywiąc się instynktownie.
- Wyglądasz jak osoba po kiepskim seksie.
- Co ty tu robisz? – zareagowała gwałtownie, patrząc na Rahula, który pojawił się nagle obok niej. Scar mogła przysiąc, że przed sekundą jeszcze go tu nie było. – Tu nie wpuszczają dzieci. Jak się dostałeś?
- Poradziłem sobie – wzruszył ramionami. – Więc co z tym seksem?
- Skąd ty w ogóle wiesz, co to znaczy? – skrzywiła się zabawnie. – Ile w ogóle masz lat? Dziesięć? Jedenaście?
Chłopiec tylko wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu i wdrapał się na krzesło. Korzystając z okazji, upił ze szklanki Scarlett trochę drinka, czego dziewczyna nie skomentowała.
- Tak czy inaczej, dobrze wyglądam – powiedziała w końcu. – Jestem osobą po kiepskim seksie i nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać.
- Złamałaś jej serce – wytknął Rahul.
- Naprawdę straszne – udała przejęcie. – I co w związku z tym?
- Nic. Tylko tak mówię. - Dzieciak wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbrajająco. Następnie upił jeszcze trochę drinka.
- Okej, mały. Odpieprz się od mojej szklanki i najlepiej stąd spadaj. Ja pójdę sobie do ubikacji, a ty w tym czasie wyniesiesz stąd swój dziesięcioletni tyłek. Pamiętaj, żeby po drodze nie łapać panów za jaja i pań za dupy, bo niektórzy mogą źle zareagować. Do zobaczenia, mam nadzieję, że w jakiejś dalszej przyszłości – pożegnała się ładnie i faktycznie poszła do toalety.
Przemyła twarz wodą, poprawiła śladowy makijaż i wróciła do baru. Po Rahulu nie było śladu – ba, nawet szklanka z drinkiem była pełna i stała dokładnie w tym miejscu, w którym ją odstawiła. Pokręciła głową, podeszła do blatu i oparła się o niego tak jak przedtem, obserwując nieuważnym wzrokiem tłum.
- Wyglądasz jak osoba po kiepskim seksie.
Prawie podskoczyła, kiedy usłyszała drugi raz to samo zdanie. Na szczęście w porę zorientowała się, że tym razem wypowiedział je ktoś inny.
- Anna – przywitała się.
- Scarlett – odparła dziewczyna z szerokim uśmiechem i pocałowała ją w policzek.
- Masz okazję to zmienić – powiedziała Scar niezobowiązująco.
- Za kilka godzin. Chodź tańczyć – odparła Anna, nadal się uśmiechając i pociągnęła Scarlett na parkiet. Scar odwzajemniła uśmiech i dała się poprowadzić, już po chwili zapominając zarówno o kiepskim seksie jak i jedenastoletnim Hindusie w barze dla dorosłych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:56, 18 Lip 2007    Temat postu:

flashback XIV
czerwiec 2000, Lost Angeles w stanie Kalifornia
dom Tivertonów/Szpital Wojskowy im. Marcina Lutra


Budzik miała ustawiony na szóstą trzydzieści, ale nie przewidziała, że ktokolwiek będzie tak bardzo zdesperowany, aby obudzić ją prawie całą godzinę wcześniej.
Zwlokła się z łóżka, przeklinając pod nosem i zbiegła po schodach, niemal zabijając się o własne nogi. Dopadła do drzwi i otworzyła je z rozmachem, przygotowując się na objechanie każdego, kogo zobaczy.
Zobaczyła uśmiechniętą twarz jednego z najlepszych przyjaciół jej ojca.
- Stan – powiedziała morderczym głosem. – Ocipiałeś? Wiesz, która jest godzina? Mam ci wepchać ten kij w odbyt i popchać tak, żeby wyszedł gardłem?
- Cześć, Scarlett – powiedział wesoło mężczyzna, uśmiechając się szeroko i nie robiąc sobie kompletnie nic z pogróżek. Przepchał się w wejściu i oparł o ścianę. – Przyszedłem wyciągnąć twojego staruszka na golfa. Dołki za nim tęsknią.
- Tato śpi, wariacie. Tak jak każdy normalny człowiek o tej porze. To prawie środek nocy – oznajmiła, patrząc na niego ze zrezygnowaniem.
- Daj spokój, młoda. Budzi się nowy dzień. Ptaszki śpiewają od godziny. Słońce zaczyna wstawać. Pora w sam raz na…
- …wymachiwanie kijem – dokończyła ironicznie. – Możesz spróbować go obudzić, ale to chore. Drugie drzwi po lewej.
Stan posłał jej szeroki uśmiech i energicznym krokiem wspiął się po schodach. Scar tymczasem przewiesiła się przez oparcie kanapy. Była tak śpiąca, że z powodzeniem mogłaby zasnąć w tej pozycji, gdyby nie tylko obawa przez psycholem grasującym sobie właśnie po jej domu.
Po piętnastu minutach usłyszała na schodach kroki. Podniosła głowę z wysiłkiem i spojrzała w tamtą stronę. John wyglądał na równie zaspanego, jednak uśmiech na twarzy kazał domyślać się, że bynajmniej mu to nie przeszkadza. Za nim wesoło, niczym nastolatka z buzującymi hormonami, podskakiwał Stan.
Scarlett przewróciła oczami i ziewnęła. Osobiście nie wyobrażała sobie w tym momencie machania niczym cięższym od chusteczki higienicznej.
- O trzynastej jesteś umówiony na chemioterapię – przypomniała ojcu. – A wcześniej masz do odebrania badania, ale skoro i tak już nie śpię, to mogę ci je odebrać. Obaj jesteście nienormalni – stwierdziła i ruszyła sennym krokiem do kuchni, wyciągając z szafki trzy kubki i w każdym robiąc kawę. Wzięła sobie swój, a pozostałe dwa podsunęła mężczyznom.
- Dziękuję – John uśmiechnął się ładnie. – Za kawę i za badania. Nie będziemy grali długo – obiecał. Scar pokiwała głową, przewracając oczami jeszcze raz i uwaliła się na kanapie, pilnując, żeby przypadkiem oczy jej się nie zamknęły.
Panowie uwinęli się szybko. Dwadzieścia minut później Scarlett słyszała warkot silnika starego Jeepa Stanleya. Podniosła się ociężale i ubrała, makijaż sobie darując, kiedy przy malowaniu rzęs niemal wepchała sobie spiralę do nosa. Ziewnęła rozdzierająco, ubrała buty, potknęła się w progu i zamknęła dom, wrzucając klucze do torby.
Mimo ogólnej senności, droga do szpitala przebiegła bez większych trudności. Tylko raz próbował ją zaatakować słup telegraficzny, ale poradziła sobie z nim dobrze. Około siódmej parkowała już pod szpitalem.
W poczekalni wyjątkowo nie było dużo osób. Usiadła na jednym z wolnych krzeseł i ziewnęła po raz kolejny, zasłaniając usta dłonią. Automat z kawą znajdował się za daleko, żeby Scarlett chciało się do niego podejść.
- Skąd wiedziałem, że tu będziesz? – zapytał znajomy głos, przekrzykując skrzypienie zamykających się drzwi.
- Jimmy – ucieszyła się, nie otwierając nawet oczu. – Kawa – dodała po chwili, czując unoszący się w pomieszczeniu zapach. Mężczyzna wcisnął jej w rękę styropianowy kubek i usiadł na krześle obok.
- Myślałem, że już się przyzwyczaiłaś do wstawania rano – powiedział z lekkim uśmiechem, rozsiadając się wygodnie.
- Nigdy się nie przyzwyczaję – wyznała. – A dzisiaj dodatkowo zostałam obudzona godzinę wcześniej. Przyjaciel ojca wpadł wyciągnąć go na golfa.
- Zawsze chciałem grać golfa – odparł Jimmy, upijając łyk herbaty. – Ale to drogi sport. Wolałem mieć kasę na fajki niż na kije – uśmiechnął się rozbrajająco.
- I jedno i drugie jest beznadziejne. Znaczy, i golf i fajki. Serio – powiedziała, ziewając rozdzierająco. – A tak w ogóle, co ty tu robisz? Nie masz dzisiaj wizyty, jeśli się nie mylę.
- Mam – odparł obojętnie. – Zwiększyli mi ilość – dodał lakonicznie.
Wiedziała, co oznacza zwiększona ilość zabiegów, każdy wiedział – stan Jimmy’ego musiał się pogorszyć. I to znacznie.
Panowała między nimi niepisana umowa omijania tematów tego typu, nie drążyła więc dalej.
Przyjrzała się mężczyźnie uważnie. Wcześniej nie zwracała zbytniej uwagi na zmiany w jego wyglądzie czy nawet sposobie poruszania się – może dlatego, że widywali się średnio raz w tygodniu. Dopiero teraz zauważyła wyraźnie przerzedzone włosy, zmęczone oczy i minimalnie zgarbioną sylwetkę. Jimmy’ego z wcześniejszych lat znała tylko ze zdjęć, ale odnosiła wrażenie, że przez miniony rok postarzał się dwa razy bardziej niż przez ostatnie pięć lat.
- Rozumiem – powiedziała tylko i upiła trochę kawy.
- Ale jak już załatwimy tą niemiłą część, to zapraszam na jakieś ciastko albo coś w tym stylu – powiedział, momentalnie pozbywając się z głosu obojętności. Uśmiechnął się szeroko, celując w Scarlett palcem. – Su wysłała mi zdjęcia moich wnuków. Musisz je zobaczyć, pozieleniejesz z zazdrości, ze ty takich nie masz.
Parsknęła śmiechem.
- Nie mogę się doczekać – odparła wesoło. W tym samym momencie z gabinetu, na którego zwolnienie czekała Scar, wyszedł mężczyzna. Podniosła się z krzesła.
- Będę przed szpitalem – powiedziała z uśmiechem, po czym odwróciła się i weszła do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 3:10, 18 Lip 2007    Temat postu:

flashback XV
7 stycznia 1985, Seattle w stanie Waszyngton


Światło zgasło między stronami, na których dynia przeistaczała się w karocę. Scar wykrzywiła usta w podkówkę i zatrzasnęła książkę. Nie była w stanie oglądać obrazków w ciemności.
- Tato? – zawołała. – Tatuś? – powtórzyła.
- Idę, skarbie. – Głos dochodził z kuchni. Scarlett stała niepewnie w miejscu, bojąc się wykonać jakikolwiek krok. Z drugiej strony, kanapa obok niej wydawała się wprost stworzona na mieszkanie dla potwora, który nagle mógłby ją porwać do siebie i już nie wypuścić z powrotem.
Ciemny kształt pojawił się w drzwiach i podskoczyła, zanim zorientowała się, że to sylwetka jej ojca. Uśmiechnęła się szeroko, aczkolwiek trochę niepewnie, jednak nadal nie ruszyła się z miejsca.
John podszedł do niej i usiadł obok, kładąc na stole dwa kubki z kakao. Wziął sobie dziewczynkę na kolana.
- Nie jest ci zimno, Letta? – zapytał. – Masz gęsią skórkę. Pójdę po koc.
- Nie idź – zareagowała gwałtownie, wtulając się w ojca. – Nie możesz teraz pójść, bo wtedy potwór, który siedzi pod kanapą i się ciebie boi, wyjdzie i mnie porwie i na zawsze będę żyła pod kanapą a później sama zamienię się w takiego potwora i będę wciągała inne małe dziewczynki żeby zrobić z nimi to samo. Nie jest mi zimno – wyrzuciła z siebie na wdechu.
- Tam nie ma potwora, skarbie – zaśmiał się John, podając dziewczynce kubek z ciepłym napojem. – Pokażę ci, jak znowu będzie jasno i sama się przekonasz.
Pokręciła głową i zrobiła pobłażliwą minę w pełni wyrażającą dezaprobatę odnośnie luk w wiedzy dorosłych w tej kwestii.
- Właśnie chodzi o to, że on się pojawia dopiero jak jest ciemno. Jak jest jasno, to go nie widać. Wtedy odpoczywa.
- Och – powiedział z uśmiechem. – Rozumiem. Więc może zobaczymy teraz? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, powoli sięgnął ręką pod kanapę.
- Nie! – krzyknęła Scarlett, łapiąc ojca za przegub. – Nie możesz tego zrobić. Jeśli potwór dotknie twojej ręki, zamieni cię w małego chłopca i ciebie też porwie. A później mnie. I nikt nas nie uratuje i będziemy jak takie dwa potwory. Nie rób tego – powtórzyła jeszcze raz, w razie gdyby tato nie zrozumiał za pierwszym.
- Jeśli tak, to faktycznie może lepiej nie będę tego robił – odparł John z uśmiechem, ocierając dziewczynce wąsy z kakao.
- Dlaczego nagle zrobiło się tak ciemno, tato? – zapytała Scar, usadawiając się wygodniej na ojcowskich kolanach i odstawiając kubek na stół.
- Bo to nasza prywatna noc. Inni ludzie mają tylko jedną noc w ciągu doby, a my mamy dwie – powiedział zupełnie poważnym tonem.
- I ile będzie trwała ta noc? – zainteresowała się.
- Nie mam pojęcia. Ale sądzę, że krócej, niż ta normalna.
- To znaczy, że teraz też muszę iść spać? – momentalnie posmutniała. Scarlett nienawidziła chodzić spać. Bądź co bądź, pod-kanapą nie było jedynym lokum potworów.
- Nie. Teraz możemy sobie posiedzieć i porozmawiać. Co robiłaś zanim przyszła noc? – zapytał John, opierając się wygodniej i patrząc z uśmiechem na dziewczynkę.
- Oglądałam obrazki w książce o Kopciuszku. Myślisz, że ja kiedyś też będę miała wróżkę chrzestną, która zrobi mi karocę z dyni?
- Nie mam pojęcia. Ale jak kiedyś spotkam taką wróżkę, to jej powiem, co należy. Chciałabyś być jak Kopciuszek?
- Nie – odparła zdecydowanie Scar, robiąc śmieszną minę i zagryzając wargę. – Nie, bo ona nie miała tatusia. Poza tym miała jeszcze dwie okropne siostry i cały czas musiała sprzątać, dopóki nie spotkała swojej wróżki. Nie chciałabym.
John uśmiechnął się, chociaż nie umknął mu fakt, że dziewczynka nie powiedziała nic w stylu „i miała złą macochę”. Zdawał sobie sprawę z tego, co to oznacza i bynajmniej nie poprawiało mu to humoru.
- Też nigdy nie chciałem być Kopciuszkiem.
Scar zaśmiała się wesoło, mrużąc oczy.
- Nie mógłbyś być. Ona była dziewczynką i nosiła sukienki. Opowiedz mi coś – poprosiła.
Zastanowił się przez chwilę, po czym zaczął opowiadać. Wymyślał na bieżąco i nie wszystko trzymało się kupy, ale Scarlett to nie przeszkadzało. Siedziała wpatrzona w ojca jak w obrazek i stanowiła idealny przykład oddanego słuchacza.
- Ten chłopiec naprawdę skakał jak kangury? – zapytała na końcu. – Widziałeś kiedyś kangura?
- Nie, a ty?
- W telewizji – odparła z dumą. – Fajnie skaczą. Próbowałam tak, ale nie potrafię. Jestem śpiąca. Mogę spać z tobą? – wyrzuciła z siebie.
- Pewnie – odparł, zsuwając się na kanapie tak, aby dziewczynka mogła się na nim wygodnie ułożyć.
- Tylko ty nie zasypiaj, tato. Bo wtedy potwór się może zorientować, że oboje śpimy i nas porwie. Jak się obudzę, to będziesz mógł zasnąć, wtedy ja cię będę pilnowała – oznajmiła, przytulając policzek do jego klatki piersiowej.
- Nie zasnę – obiecał i uśmiechnął się z rozczuleniem, wsłuchując się w oddech dziewczynki, który po chwili wyrównał się całkowicie. Objął ją i leżał bez ruchu, zgodnie z obietnicą – nie zasypiając nawet na moment.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gra LOST RPG Strona Główna -> Flashbacki waszych postaci Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin