Forum Gra LOST RPG Strona Główna Gra LOST RPG
Witaj na forum Lost RPG.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Marshall Tovsky - retrospekcje

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gra LOST RPG Strona Główna -> Flashbacki waszych postaci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:26, 15 Lis 2006    Temat postu: Marshall Tovsky - retrospekcje

Marshall wrócił na cemntarz patrząc w ziemię. Bez słowa podszedł do ciała Briana, owinął je szczelnie płachtą i wrzucił do wykopanego dołu. Następnie podniósł łopatę i zaczął zakopywać grób...

====================================================

rok 1994, boisko do footballu

- Nie przewrócisz go! - zawołał niski i krępy chłopak ubrany w kompletny strój do footballu. - Nie dasz rady. Marshall!

Marshall stał kawałek dalej z grupką chłopaków, w większości czarnych. Miał na sobie ochraniacze, a w ręce trzymał kask. Przeczesywał włosy ręką, patrząc w stronę grupki dziewcząt siedzących na niskich ławkach. Szczególnie jedna przyciągała jego uwagę. Niewysoka brunetka o piwnych oczach - Amy. Marshall oglądał się za nią za każdym razem, lecz ona zawsze, gdy z nią rozmawiał, traktowała go z góry. Może dlatego, że Marshall nie był zbyt dobrym chłopakiem, a Amy należała do prymusów...

- Marshall, baranie! - zawołał chłopak podchodząc bliżej.
Marshall odwrócił się w jego stronę i złapał go gwałtownie za ramię.
- Jak mnie nazwałeś?! - warknął potrząsając silnie chłopakiem.
- Sorry, wyluzuj... Mam nowy zakład. Zaraz będzie tu mój kumpel. Trzydzieści dolców, że go nie przewrócisz...
- Przewrócę każdego - mruknął Marshall.
- Więc zgoda?
- Jasne, matole. Ile waży ten twój ziomek?
- 120 kilogramów...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:05, 18 Lis 2006    Temat postu:

To nie twoja sprawa. powiedziała urażona
Lepiej pilnuj tej swojej blondi rzuciła, spoglądając na odchodzącą Shannon .
(...)
Biegnij za nią , Romeo. mruknęła do Marshalla.

====================================================

rok 1994

- Oh shit! Man, that's impossible...
- Doesn't matter... Gimme the cash...

Chłopak podał Marshallowi dwadzieścia dolców, wciąż z niedowierzaniem patrząc na ogromnego Murzyna podnoszącego się z ziemi. Marshall tymczasem skierował się w stronę szatni, a na jego twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech. Tego dnia wygrał już dwa zakłady i dostał inną ofertę zarobienia kasy. Jest dobrze...

- Hey Marshall! - zawołał jszcze za nim chłopak od zakładu. - You could play professionally...
- No fuckin way...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Marshall wyszedł ze szkoły z torbą treningową. Robiło się już ciemno, a ulice były puste. Chociaż nie, kawałek dalej stała Amy Clarkson - jedna z najlepszych uczennic, tancerka i artystka... No i ekstra dziewczyna, totalnie zlewająca Marshalla. Właściwie to trudne było jej się dziwić. Co prawda Marshall był przystojny i był najlepszym footballistom w szkole, ale robił za dużo "przypałów"... Popalanie trawki, ciągłe bójki, olewanie i pyskowanie nauczycielom, podobno również kradzieże i sprawy w sądzie... No i mieszkał w przyczepie...

Marshall spojrzał tęsknie na Amy, zastanawiając się czy powinien do niej podejść...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:48, 20 Lis 2006    Temat postu:

- Kim byłes i co robileś że nosiles z sobą na codzień kastet?

====================================================

Nowy Jork, rok 1998

Imagine there's no heaven
It's easy if you try
No hell below us...


W niewielkim, prawie pustym pubie słowa piosenki Beatlesów zdawały się być jedyną rzeczą nacechowaną pozytywną energią. W koncie sali, przy średnio czystym stoliku siedział młody mężczyzna, popijający zimne piwo. Ubrany był w elegancki, czarny garnitur, chociaż zdjął marynarkę i podwinął rękawy białej koszuli. Na nadgarstku mężczyzny widniał tatuaż, przedstawiający ciernie. Był to Marshall Tovsky.

Imagine there's no countries
It isn't hard to do
Nothing to kill or die for


W pewnej chwili do pubu weszła młoda brunetka o bardzo miłej aparycji. Ruszyła w stronę lady, lecz w tej chwili zauważyła Marshalla. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się skąd go zna. Zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko i podeszła do jego stolika, przysiadając się.
- Dawno się nie widzieliśmy, Marshall - powiedziała wesoło.
Mężczyzna podniósł wzrok i również się uśmiechnął.
- Amy Clarkson - ucieszył się. - Dziewczyna, która zawsze zlewała mnie w szkole - dodał kwaśno.
Amy zaśmiała się wesoło i odpowiedziała:
- Nie trzeba było być takim rozrabiakom.

You may say I'm a dreamer
But I'm not the only one
I hope some day you'll join us
And the world will be as one


Marshall i Amy rozmawiali długo i wesoło. Atmosfera była bardzo miła, a Marshall zapomniał o tym co dzisiaj zrobił...
- Więc czym się teraz zajmujesz? - zapytała dziewczyna.
Poczuł jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Nie może jej przecież powiedzieć prawdy...
- Jestem ochroniarzem... - odparł, unikając jej wzroku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:20, 23 Lis 2006    Temat postu:

Polly odbezpieczyła pistolet i wycelowała nim w Marshalla.
- Masz dziesięć sekund na oddanie tego pieprzonego pistoletu, do cholery - warknęła, patrząc na niego zimno.
- Więc jednak jesteś morderczynią? - powiedział spokojnie Marshall. - Jeśli chcesz mieć mnie na sumieniu, to wal... - nieraz miał już przystawiany pistolet do głowy, dlatego nauczył się życ chwilą i widok lufy wycelowanej w jego głowę nie sprawiał na nim wielkiego wrażenia.

====================================================

- Taki byłeś cwany, skurwysynie?
Marshall spokojnie patrzał na pistolet przystawiony do jego głowy. Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w garnitur, który kosztował chyba kilka tysięcy, uśmiechał się, żeby przykryć swoje zmieszanie.
- Zwaliłeś sprawę, gnojku – warknął i uderzył Marshall w twarz.
- Mówiłem, że nie jestem dzisiaj w formie...
- Nie jesteś w formie! – prychnął ze złością mężczyzna. – Wszyscy moi ludzie muszą być w formie zawsze, gdy ich potrzebuję!
- Więc niech mnie pan zabije – mruknął Marshall, patrząc mu w oczy. Czuł, że jest bardzo dobry i może pozwolić sobie na grę nawet z nim. Ale to była jak zabawa zapałkami nad otwartą beczką prochu...
- Pierdolony gówniarzu! – rozzłościł się nie na żarty mężczyzna. Chwilę potem nowe ciosy wylądowały na Marshall, który nie myślał nawet o tym, żeby się bronić i po niedługim czasie leżał na ziemi z rozchełstaną koszulą i obitą twarzą. Mężczyzna ukucnął tuż przy nim i złapał go za krawat.
- Jeszcze jedna wpadka, Marshall... Jeszcze jedna... I nie żyjesz... Ale najpierw zabijemy wszystkich, których kochasz...
- Nikogo nie kocham, proszę pana... – wystękał obolały Marshall.
- Milcz, kiedy do ciebie mówię! – twarda pięść znowu wylądowała na jego twarzy. – Masz szczęście, że jesteś dobry... Bo już dawno bym cię zabił za bezczelność...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:47, 10 Gru 2006    Temat postu:

Nowy Jork

- Cholerny bałwan… O tej godzinie na giełdę… - mruknął wściekle Marshall, podążając za niewysokim, krępym mężczyzną. Był wczesny ranek, a on już miał zlecenie. Bałwan podobno wisiał szefowi wielką kasę. A jeśli to była prawda, to ten, który zmusi go do oddania długów, sporo zarobi... Marshall poprawił krawat i wyrzucił kubek z kawą. Jego ofiara właśnie wchodziła do siedziby New York Stock Exchange.
- Zasrana giełda – warknął Marshall i wszedł do okazałego budynku, z wielkim napisem „NYSA: New York Stock Exchange”.

Czas dłużył się niemiłosiernie. Marshall znudzonym wzrokiem oglądał „biznesmanów” wpatrujących się jak urzeczeni w cyferki na ekranach komputerów. „To dopiero pojebusy...” – pomyślał, widząc jak jego przyszła ofiara – Noluck – z zapałem zapisuje coś w małym notesiku. „Chyba nie zwieje, jak pójdę na fjkę...” – powiedział do siebie w myślach i zaczął przedzierać się przez mały tłum, by wyjść na zewnątrz. W pewnym momencie zderzył się z młodym, czarnowłosym mężczyzną.
- Patrz jak chodzisz, pajacu – warknął do zdziwionego Simona Tallarda.

Zaciągnął się dymem i spojrzał na czarną tarczę swojego zegarka. Było już popołudnie, a Noluck wciąż siedział na giełdzie jak oszalały, mimo, że większość ludzi już dawno sobie poszła.
- Zapierdolę gnojka – mruknął do siebie, wyrzucając peta i zakładając na rękę kastet. – Na cholerę tak długo tu siedzi?

Nareszcie. Marshall spoglądał wyczekująco na plecy Nolucka idącego w stronę kawiarenki giełdowej. Wcześniej słyszał jak umawiał się, że zobaczy się w niej z jakimś kolegą ze studiów.
Szedł za nim dosłownie o dwa kroki. „Gdzie to załatwić” – pomyślał i w tej chwili zobaczył, że kilka metrów dalej widnieją drzwi z napisem „Tylko dla pracowników”. „Dzięki Ci Boże...” – pomyślał ze złym uśmiechem i wyciągnął z kieszeni pięść uzbrojoną w kastet.
- Hej, Noluck! – krzyknął o strzegawczo.
Mężczyzna stanął i odwrócił się twarzą do Marshalla. Teraz wypadki potoczyły się błyskawicznie. Pięść Marshalla niczym grom wylądowała na nosie Nolucka, zmieniając go w krwawą miazgę. Druga dłoń oprawcy zacisnęła się na gardle ofiary i wepchnęła ją do przejścia dla obsługi. Był to długi, wąski korytarz. Nikogo nie było w środku. Na szczęście dla Marshalla, a na niekorzyść Nolucka, który w tej sekundzie dostał kolejny cios. Tym razem kolano oprawcy wylądowało na jego kroczu. Mężczyzna bezwładnie osunął się na ziemię.
- Zapłacę – wyjęczał.
- Oczywiście, że zapłacisz – syknął Marshall, a jego pięść uzbrojona w kastet rozbiła łuk brwiowy Nolucka. Następny cios był jednak znacznie gorszy. Celne kopnięcie złamało lewe ramię ofiary, które chrupnęło w nieprzyjemny sposób.
- Masz czas do jutra – warknął Marshall i pomknął korytarzem w kierunku małego okienka, gdyż usłyszał, że ktoś otwiera drzwi. Wyskakując obrócił się na ułamek sekundy i zobaczył czarną czuprynę mężczyzny klęczącego przy Nolucku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:37, 17 Gru 2006    Temat postu:

Detroit

- Marshall - wysoki, chudy mężczyzna o zarośniętej twarzy uśmiechnął się szeroko. - Więc jednak przyszedłeś, synu...
- Jesteś w końcu moim cholernym ojcem... - syknął blondyn.
Mężczyzna podszedł do Marshalla i zrobił ruch jakby chciał go uściskać. Chłopak jednak cofnął się i brutalnie odepchnął od siebie ojca.
- Nie tykaj mnie, kurwa... - warknął. Jego szczęka drgała lekko, gdy mówił - Przyszedłem ci pomóc, ale pod warunkiem, że wreszcie się od nas odpierdolisz...
Mężczyzna spoglądał na niego zimnym wzrokiem. Nagle uśmiechnął się kpiąco, patrząc z góry na syna.
- Dobrze cię wychowałem, Marshall... - syknął i wyciągnął zza paska pistolet. Rzucił go Marshallowi i mruknął - Przyda ci się, synu. Powiedzmy, że to prezent od tatusia...
Zdziwiony chłopak złapał pistolet i wsadził go za pasek czarnych dżinsów.
- Nie przeciągajmy tego... - mruknął, odwracając wzrok. - Jesteś zasranym gnojkiem, ale pomogę ci... Musisz jednak przysiąc, że znikniesz z naszego życia...
- Miło, że mnie tak szanujesz... - warknął mężczyzna.
- Pierdol się! - krzyknął Marshall. - Zgadzasz się czy nie?!
- Zgadzam, synu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:04, 26 Sty 2007    Temat postu:

Nowy Jork

Marshall ubrany w czarne spodnie od garnituru i elegancką, białą koszulę, trochę rozchełstaną pod szyi, stał w ciemnym parku i opierał się barkiem o zepsutą latarnię. Miał na sobie skórzaną kaburę na szelkach, skrywającą czarną i lśniącą berretę. Palił papierosa i podwijał rękawy. Na jego prawej pięści błyskał kastet.
Kilka kroków dalej, na zniszczonej ławce, siedział ogolnony na jeża, potężnie zbudowany mężczyzna w jasnym garniturze. Spoglądał nerwowo na boki i wyłamywał palce.
- Wyluzuj, Mike... – głos Marshall był zimny i spokojny, a jednocześnie zawierał w sobie charakterystyczną nutkę ironii i kpiny.
- Tobie zawsze wszystko jedno, ale ja mam żonę i dziecko. Nie potrzebuję więcej kłopotów od tych, które mamy w pracy – odpowiedział Mike, wstając. – Ostatni raz pomagam ci w prywatnej sprawie – dodał bardzo stanowczo.
Marshall ostatni raz zaciągnął się dymem i wyrzucił niedopałek, gasząc go przydepnięciem. Wyciągnął koszulę ze spodni i poprawił kastet.
- Nie będziemy strzelać – powiedział powoli. – Ale musimy ich obić... I to tak, żeby długo to pamiętali. Nie pozwolę, by ktokolwiek dobierał się do Amy – jego głos zadrżał. – Oni gonili ją przez pół parku. Jak wrócił do domu, myślałem, że umrze ze strachu.
- I co ci to da, brachu?
Pytanie Mike’a wytrąciło na chwilę blondyna z równowagi. Splunął wściekle i odpowiedział, starając się nie zdradzać swych emocji:
- Nic, Mike. Ale ja tylko to umiem i tylko w ten sposób mogę dać im nauczkę. Rozumiesz...? – nagle umilkł i zapatrzył się w ciemną alejkę. – Idą – powiedział bardzo cicho i usiadł obok Michaela na ławeczce, opierając głowę o jego ramię i udając zalanego.
Po chwili dało się usłyszeć hałas, który rósł z każdą sekundą. Po jakimś czasie można było rozróżnić pijackie krzyki, a potem głosy. Pięć głosów.
Kilka minut potem, obok ławki stanęło kilku, totalnie pijanych, facetów z butelkami w rękach.
- Zobaczcie, ten chyba wypił więcej od nas! – zawołał jeden z nich, wskazując paluchem na Marshalla. Bardzo szybko pożałował, że to zrobił. Blondyn bowiem, w mgnieniu oka, złapał go za palec, wygiął mocno i złamał.
W tej samej sekundzie doszło do szarpaniny i krwawej jatki.
Jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut później, pięciu pijanych mężczyzn leżało koło ławki. Wszyscy byli straszliwie pobici.
- Dobrze wam tak, pierdolone dupki – głos Marshalla był zimny i bezlitosny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marshall dnia Pon 14:24, 12 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:09, 12 Lut 2007    Temat postu:

Sydney

Marshall wyszedł ze sklepu z szerokim uśmiechem, wciąż trzymając w dłoni, dopiero co kupiony, pierścionek. Przyjrzał mu się jeszcze raz i mruknął do siebie:
- Zajebisty...
Na złotej obrączce odbijał promienie słoneczne diamentowa różyczka, a uwazny obserwator mógł dojrzeć misterny napis "Love U" wygrawerowany na obrączce.
Marshall włożył pierścionek do pudełka, które schował do kieszeni i ruszył w stronę kwiaciarni. Założył okulary słoneczne i zaczął coś pogwizdywać. Dzień był piekny - ciepły, lecz nie gorący, a ulica gwarna od przechodniów zmierzających w stronę plaży.
Właśnie minął atrakcyjną blondynkę, która posłała mu lekki usmiech, lecz nawet na nią nie spojrzał. Zwykle wykorzystywał każdą sytuację, by poznać ładną dziewczynę, ale nie dzisiaj. Dzisiaj myślał o czymś innym. Dzisiaj miał się oświadczyć.
Po kilkunastu minutach spaceru doszedł do celu.
Niewielki, biały budynek, ozdobiony setkami kwiatów wręcz zachęcał, by do niego wejść.
Uśmiechnął się pod nosem i popchnął drzwi, wchodząc do środka. Od razu uderzył go duszny zapach przeróżnego zielska. Zewsząd przypatrywały mu się różnokolorowe kwiaty rodem z egzotycznych dżungli.
- Cześć, Lindsay - powiedział do ładnej, piegowatej sprzedawczyni.
- Siemasz, blondi - odpowiedziała wesoło dziewczyna, szczerząc zęby. - Znowu kwiaty dla tej twojej... eee...
- Amy - przypomniał z rozbawieniem.
- A tak, Amy - usmiechnęła się lekko. - To co chcesz?
- Największy i najładniejszy bukiet róż jaki masz, piegusie - powiedział wesoło i dodał - A swoją drogą ładnie dzisiaj wyglądasz, słoneczko.
- A ty masz podejrzanie dobry humor - odrzekła Lindsay, uwijając się między kwiatami.
- Oświadczam się Amy - uśmiechnął się blondyn, oglądając jakieś cudaczne zielsko.
- Ty? - dziewczyna uniosła wysoko brwi. - Sorry, blondi, ale nie wierzę.
- Zmieniam się, słonko - powiedział Marshall, o mały włos nie łamiąc łodygi dziwnego kwiata.
- Uważaj - ostrzegła Lindsay. - To bardzo droga roślina.
Podała mu wielki bukiet i powiedziała:
- No to powodzenia.
- Na razie, piegowata - rzucił i wyszedł.
Pół godziny póxniej jechał już samochodem do domu. W radiu leciał jakiś przebój Georga Michaela.
- Skurwysyn umie śpiewać - mruknął do siebie Marshall.
W tej chwili zadzwoniła jego komórka.
- Słucham? - zapytał, odbierając telefon.
- Dzień dobry, tu doktor Smiley - powiedział dźwięczny głos lekarza.
- Dzień dobry. O co chodzi?
- Proszę jak najszybciej przyjechać do szpitala.
"Kurwa, o co temu kretynowi chodzi?" - pomyślał, mocniej wciskając pedał gazu.
W szpitalu był kwadrans później.
Gabinet doktora wyłożony był białymi płytkami, co nadawało mu typowo szpitalny wygląd. Lekarz siedział za szerokim biurkiem, spoglądając na Marshalla znad wielkich, rogowych okularów.
- Co się stało? - zapytał niespokojnie Marshall, widząc jego poważną minę.
Lekarz potarł się po łysinie, pogładził wyjątkowo bujny wąs i odrzekł:
- Amy miała wypadek. Niedawno skończylismy operację.
- Kurwa - zaklął głosno. - Co jej jest?
- Ona... nie żyje.
Co?!
- Amy nie żyje...
- O kurwa - jęknął Marshall i wyszedł chwiejnie z gabinetu i ruszył na dwór. Po drodze wpadł na jakąś grubą pielęgniarkę. Na zewnątrz wyszedł niczym pijany, potknął się, upadł...
Ktoś spojrzał na niego z politowaniem i ruszył swoją drogą.
- Kurwa - głos Marshalla wydawał się być głosem starego, kalekiego człowieka. - Kurwa - powtórzył, próbując wstać, lecz znowu upadł...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:05, 26 Lut 2007    Temat postu:

Sydney, rok przed katastrofą

- Trzynaście, czternaście, piętnaście... Wystarczy...
Marshall ciężko odłozył sztangę na metalowy stojak, który zadygotał niebezpiecznie, czemu towarzyszył głośny dźwięk zderzenia się metalu z metalem.
- Jestem w formie - powiedział Marshall, siadając na ławeczce i ściągając przepoconą koszulkę.
- Musisz być - stwierdził niewysoki, szczupły mężczyzna o krótkich, czarnych włosach i skąpym zaroście. Przez chwilę patrzał w zamyśleniu na Marshalla, po czym powiedział poważnie:
- Za dwa, może trzy miesiące wszystko będzie gotowe...
- I dobrze - powiedział blondyn z zadowoleniem, przyglądając się swojemu bicepsowi. - wiesz, że nie lubię bezczynności, Matt.
Brunet skrzywił się, widząc lekceważący usmiech Marshalla. Nie podobało mu się to, że Marshall wszystko traktował jak jakąś zabawę, chociaż wiedział, że, "gdy przychodzi co do czego", można na nim polegać.
- To poważna sprawa, Marshall. To będzie nasz najwiekszy skok.
- Wyluzuj... Damy radę.
- Jasne - skrzywił się brunet.
Marshall uśmiechnął się, wstając i rozglądając się po pokoju, a raczej piwnicy. Ściany były brudne i pokryte różnymi plakatami. Na ziemi walał się różny sprzęt do ćwiczeń. W koncie stało małe biurko, a na nim komputer - skarb Matta.
Z sufitu, na podwójnym kablu, zwisała żarówka, oświetlająca pomieszczenie słabym, żółtawym światłem.
Marshall wyjął z kieszeni bandaże do boksu i zaczął powoli obwijać nimi dłonie.
- Spokojnie, Matt. Objebiemy ich z całej kasy i wreszcie sprawisz sobie porządną chawirę.
- Lubię mój domek... - mruknął w odpowiedzi brunet.
Marshall uśmiechnął się kpiąco. Wiedział, że Matt był perfekcjonistą, a na dodatek najlepszym kompanem do wszelkich kradzieży, mimo iż miał ledwie trzydzieści lat. Na dodatek był niezwykle charyzmatyczny i umiał każdego do siebie przekonać. Miał jednak swoje dziwactwa... Mieszkał w starej ruderze, która wyglądała jakby pamiętał jeszcze czasy kolonizacji i na dodatek miał w niej taki syf, że nawet Marshall dziwił się jak można tu mieszkać.
- W każdym razie kasa ci się przyda - stwierdził, podchodząc do worka treningowego.
- No co ty. Pierdolisz - powiedział z ironią mężczyzna.
Marshall skrzywił się. Matt miał charakter jeszcze trudniejszy od jego własnego, a jego głos potrafił wręcz opływać cynizmem.
- Trzymaj worek - mruknął.

[to be continued]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:12, 04 Mar 2007    Temat postu:

344 dni przed katastrofą, wieczór, Sydney

- Co ty widzisz w tym cholernym pudełku? - głos Marshalla zdawał się wręcz wibrować ze złości.
- Wszystko, kretynie, wszystko - Matt mówił niezwykle spokojnie, z uporem maniaka wpatrując się w ekran monitora, wyświetlający setki cyfer i liter.
- Bawisz się w pierdolonego Matrixa? - warknął Marshall, wstając z taboretu i podchodząc do starego, rozklekotanego stolika, na którym, oprócz sterty śmieci, leżała paczka papierosów. Wyjął szluga i zapalił.
- Długo jeszcze? - zapytał, zaciągając się dymem.
- Idziemy... Mamy spotkać się z Dean'em - powiedział niespodziewanie Matt i wstał, rozglądając się po pokoju, który przypominał wysypisko śmieci. Wreszcie znalazł to czego szukał - nadzwyczaj czystą, sportową marynarkę i duże, ciemne okulary.

Po kilkunastu minutach byli już w centrum miasta. Był wieczór, a ulice zalewało sztuczne, choć niezwykle urokliwe, światło pochodzące z niskich latarni oraz setek barów i knajp.
Marshall i Matt siedzieli na małej ławeczce znajdującej się w cieniu starego drzewa.
- Jak ty to robisz, Matt? - przerwał ciszę Marshall. - Jesteś takim cholernym brudasem, spędzasz pół dnia przed komputerem, a laski i tak na ciebie lecą...
Brunet uśmiechnął się lekko i wstał. Potarł swój skąpy zarost i powiedział powoli, jakby zastanawiając się nad każdym słowem:
- Widzisz, blondi... Ty podrywasz panny, bazując na tak zwanym uroku osobistym i pewnych, aktorskich zadatkach... - spojrzał na Marshalla z pewną wyższością i kontynuował - Nie mówię, że to zły sposób, ale... to nic odkrywczego... Ja potrafię zrobić to zafascynować kobietę jednym, zamyślonym spojrzeniem albo półsłówkiem. Jestem perfekcjonistą, dobrym w każdym calu.
Marshall przez pierwsze kilka sekund słuchał Matt'a bardzo uwaznie, lecz potem uśmiechnął się kpiąco.
- Pierdolisz, stary - stwierdził, po czym usmiechnął się szerzej i dokończył - Bierzesz laski na litość. Widzą jak się slinisz...
Brunet pokręcił głową z niesmakiem.
- Nigdy się nie zmienisz, blondi. Kpisz sobie ze wszystkiego.
- Jestem, chłopaki - powiedział nagle ktoś zza pleców Marshall. Blondyn zerwał się jak oparzony.
- Jeszcze raz mnie tak zajdziesz, zrobie z ciebie pierdoloną miazgę, Dean - warknął wściekle.
Mężczyzna usmiechnął się wesoło. Był wzrostu Marshalla, ale szczuplejszy. Na głowie miał strzechę, czarnych włosów. Jego oczy były nieustannie przymrużone, a spojrzenie zdawało się przewiercać na wylot.
- Wyluzuj, stary - powiedział i podał rękę Marshallowi, który ścisnął ją tak, że Dean aż się skrzywił.
- Dobra, dosyć tych czułości, gołąbki - powiedział, z potężną dawką "kpinoironii" w głosie, Matt. - Mam opracowany plan...

[to be continued]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:25, 15 Cze 2007    Temat postu:

okolice Sydney, późny wieczór, 330 dni przed katastrofą

- Dobra, panowie - głos Matta był spokojny, lecz Marshall dobrze wiedział, że to tylko pozory. - Dzisiaj zdobywamy tak zwany fundusz inwestycyjny.
Marshall uśmiechnął się kpiąco, zawiązując popularne miodówki - idealne buty do kopania ludzi.
- W porządku... Wszystko pójdzie jak po maśle - Dean był zdenerwowany najbardziej z całej trójki. Cały czas niespokojnie poprawiał pistolet za paskiem i wiercił się nerwowo.
Marshall spojrzał na niego z lekkim niepokojem.
- Weź się, kurwa, człowieku, uspokój - mruknął, chowając gnata do kabury na szelkach. Wstał z krzesła i założył kurtkę, stawiając jej kołnierz.
- Jestem spokojny - odrzekł Dean, choć jego głos mówił coś zupełnie innego.
- Lepiej, zebyś był - syknął Marshall. - Jak nawalisz, to osobiście rozpierdolę ci łeb.

==

Tej nocy, niebo nad willą i wspaniałymi ogrodami Reiggsa, usłane było tysiącem cudnych gwiazd. W powietrzu unosiła się, roznoszona przez lekki wietrzyk, przyjemna woń egzotycznych drzew. Romantycznie - można by rzec.
- Pospieszcie się do kurwy nędzy! - warknął Marshall, wdrapując się na wysoki płot.
Nagle od stronny rozległy się wściekłe krzyki i ujadanie psów.
- Nie chcę, żeby te dobermany nas dopadły! - mruknął, biorąc od Matta dużą, sportową torbę i przerzucając ją na drugą stronę. - Gdzie ten cholerny Dean?!
- Nie wiem. Kurwa, dostał najłatwiejszą robotę i wszystko spierdolił - syknął wściekle Matt, włażąc na płot.
- Zapie... - zaczął Marshall, lecz urwał. W tej chwili zobaczył biegnącego Deana, a za nim trzy wielkie dobermany. - Biegnij po samochód - mruknął do Matta, a sam zeskoczył z płotu i powoli ruszył w stronę Deana.
Wyciągnął broń, wycelował i strzelił.
Trzy strzały zlały się niemalże w jeden, a wszystkie psy padły po kolei na ziemię.
- Biegną za mną! - wydyszał Dean.
- Widzę! - warknął Marshall, gdyż w tej chwili ujrzał dwóch uzbrojonych facetów. Strzelił bez namysłu. Obydwaj dostali - jeden w głowę, drugi w rękę.
- Dzięki, że czekaliście... - wystękał Dean, podbiegając do Marshalla.
- Nie ma, kurwa, za co - odpowiedział zimno blondyn, przykładając lufę pistoletu do głowy Deana...

[to be continued]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marshall dnia Śro 19:55, 25 Lip 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:11, 15 Lip 2007    Temat postu:

Sydney, noc, 328 dni przed katastrofą

Latarnie oświecały mokrą od deszczu ulicę, otoczoną starymi, zrujnowanymi budynkami. Wokół Marshalla stał krąg młodych mężczyzn, w zasadzie jeszcze nastolatków. Wszyscy palili skręty - marihuanę i crack. Wielu z nich trzymało w rękach rewolwery.
Śmiali się.
Blondyn był jak sparaliżowany. Zwykle zdecydowany i pewny siebie, teraz nie potrafił się nawet poruszyć.
- Nic nie pamiętasz? - rechotał szczupły Murzyn z kapturem na głowie i z jointem między zębami. - Naprawdę nic?!
Marshall pokręcił głową.
- Jego też nie pamiętasz? - zapytał Afroamerykanin, a oczom mężczyzny ukazał się starszy, biały facet w eleganckim garniturze. Jego szef z Nowego Jorku.
- To pan?!
- Ja, skurwielu.
Marshall przełknął ślinę.
- Byłeś jednym z moich najlepszych ludzi - uśmiechnął się nowojorczyk. - Ale mnie zdradziłeś...
Blondyn poczuł jak po plecach przebiega mu lodowaty dreszcz. Nagle gdzieś w oddali zaczęła dudnić muzyka. Hip hop. Murzyni znowu zaczęli się smiać.
- Pamiętasz ich? - zapytał nagle szef Marshalla, wskazując trójkę ludzi, którzy dotychczas trzymali się na uboczu.
Blondyn zamrugał oczyma.
- Mama, tata...? - wykrztusił. - Amy?!


Obudził się. Był zlany potem. Oddychał bardzo szybko, z trudem łapiąc powietrze.
W pokoju było ciemno.
Otarł czoło i wyszedł na balkon. Nocne Sydney wyglądało pięknie, ale Marshalla niewiele to obchodziło. Usiadł na zimnych kafelkach i zapalił papierosa.
- Ładna noc.
Niespodziewany, obcy głos sprawił, że prawie krzyknął. Podniósł wzrok i zobaczył, że przed nim stoi starszy, jasnowłosy mężczyzna o pooranej zmarszczkami i licznymi bliznami twarzy. Sprawiał wrażenie strasznie... wysuszonego i zmęczonego życiem, które przyniosło mu zbyt wiele atrakcji.
Spoglądał w zamyśleniu w niebo, a w jego zniszczonej twarzy było coś znajomego. Szczególnie w oczach.
- Kim jesteś? Znamy się? - wystękał zaskoczony Marshall, nie mogąc sobie przypomnieć skąd zna tego człowieka.
- Cóż - uśmiechnął się mężczyzna. - Na imię mam Marshall.
Blondyn zamrugał. Zapanowała niezręczna cisza.
- Naprawdę piękna noc - odezwał się w końcu staruszek. - Powiedz mi, chłopcze - jego głos przywoływał na myśl zepsute skrzypce. - Powiedz mi, co było najgorsze? Twoje dzieciństwo, wyrzuty sumienia, śmierć dziewczyny czy to, że w końcu pozbyłeś się wszelkich skrupułów?
Marshall nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Nagle oczami wyobraźni ujrzał wszystkie wspomniane przez staruszka wydarzenia.
- Doczekam się odpowiedzi...?
- Kim jesteś? Ja cię znam... - powiedział łamiącym się głosem Marshall.
- Przyjrzyj się uważnie.
- Znam cię... Nie, to niemożliwe...
- A jednak - uśmiechnął się mężczyzna. - Jestem tobą, tylko starszym... - powiedział i nagle rozpłynął się w powietrzu.

Marshall nie pamiętał, że tamtej nocy naćpał się marihuaną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:53, 25 Lip 2007    Temat postu:

okolice Sydney, stary dom, 290 dni przed katastrofą

Sprawcy brawurowego skoku na bank pozostają nieznani... - głos pani redaktor, stojącej przed monumentowym budynkiem banku, był jednostajny i denerwujący niczym... W zasadzie nic nie było tak jednostajne i denerwujące...
...policja odmawia komentarza...
Marshall siedział na starej kanapie, trzymał w ręce puszkę z piwem i gapił się w przedpotopowy telewizor.
...jak dowiedzieliśmy się z nieoficjalnych źródeł, złodziejami było kilku mężczyzn...
Blondyn prychnął kpiąco.
- Tyle samo mógł powiedzieć nawet papież... - mruknął pod nosem i napił się piwa.
...dziękuję za uwagę, mówiła dla Państwa Barbara Steys.
Marshall wyłączył telewizor, podniósł się i powlókł do kuchni.
- Hej, słoneczko... - rzucił do siedzącej przy oknie atrakcyjnej blondynki o krótko ściętych włosach.
- Nie mów tak do mnie, matołku - odpowiedziała dziewczyna, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu. - Mam na imię Ana, a nie jakieś Słoneczko...
Marshall podszedł bliżej i pocałował ją namiętnie, wsuwając dłoń pod jej białą bluzkę. Dziewczyna natychmiast przylgnęła do niego, oddając pocałunek i splatając ręce na jego szyi.
- Kocham cię - wymamrotała chwilę potem, odsuwając się kilka centymetrów i uśmiechając.
- Ja ciebie też. Pierwszy raz w życiu mam przyjaciółkę...
Na twarzy Any na ułamek sekundy zagościł jakby smutek.
- Taaak - mruknęła. - Ty też jesteś moim przyjacielem, James...

[to be continued]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marshall
Addicted to killing!



Dołączył: 12 Lis 2006
Posty: 7405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:10, 11 Lis 2007    Temat postu:

Australia, kilka miesięcy przed katastrofą

To był już drugi... nie, trzeci dzień odkąd go złapali. Nie, nie policja. Dawni znajomi z Nowego Jorku.
Na dobry początek niezwykle miłej współpracy obili mu pysk. Potem było o wiele przyjemniej.

Gdy weszli do jego zapomnianego przez wszystkich domu, mógł przysiąc, że nadeszła Apokalipsa. Nie koniecznie św. Jana. Po prostu koniec. Koniec jego dość krótkiego życia. I nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że ten koniec zapowiadał się na bardzo długi i bardzo nieprzyjemny.
Jedynym powodem do radości było to, że Ana tego dnia pojechała do miasta. Marshall oczywiście nie mógł wiedzieć, że i ona spotkała jego starych znajomych i czym prędzej opuściła Australię.

Pięciu dryblasów o pyskach rzezimieszków, wielkich karkach i bezlitosnym wzroku to raczej średnio przyjemny widok.
- Kopę lat, Marshall - uśmiechnął się George, dawny, tak zwany, przyjaciel Marshalla.
Nie miał siły odpowiedzieć. Trudno mu było się przyznać, ale to był moment, w którym strach był jedynym uczuciem, które rozpoznawał.
Z twarzy George'a nie znikał lodowaty uśmiech. W zasadzie, to ten "uśmiech" upodabniał go do tygrysa, który zaraz rzuci się na swoją ofiarę i dosłownie rozszarpie ją na strzępy.
- No co jest? Czemu nic nie mówisz? - uśmiechnął się jadowicie dryblas.
Marshall rozpiął dwa guziki koszuli, bo nagle zrobiło mu się gorąco. Powoli usiadł na kuchennym krześle i spuścił wzrok. Bał się nawet na nich patrzeć.
- A kiedyś byłeś taki wygadany - mruknął George i, bez najmniejszego ostrzeżenia, kopnął blondyna w twarz, zrzucając go z krzesła.
- Co tam mruczysz? - warknął, gdy Marshall zaczął wypluwać krew.
- Wszystko oddam - wymamrotał blondyn. Ból trochę go otrzeźwił i pozwolił myśleć.
- Oczywiście, że oddasz - głos mężczyzny przypominał syczenie węża. Przykucnął obok dawnego kolegi i sięgnął do jego kieszeni.
- Ciągle go masz - uśmiechnął się, wyjmując kastet i zakładając go na rękę.
Po trzech następnych uderzeniach Marshall stracił przytomność.

Trzymali go w przerażająco małej komórce, w której nie mógł ani stać ani leżeć. Musiał siedzieć i pochylać głowę. Już go nie bili. Przynajmniej narazie. Swoją komórkę opuścił dopiero trzeciego dnia.

Gdy wyprowadzali go na zewnątrz, miał już wszystko w dupie. Po wielu godzinach w ciasnej komórce, każda odmiana wydawała się kusząca. Nawet kulka w łeb.
Wyprowadzili go do wielkiego, pięknego ogrodu, pełnego egzotycznych drzew i krzewów. Jasne promienie słońca oślepiły go tak, że dopiero po kilku minutach dojrzał stojącego przed nim męzczyznę w średnim wieku, ubranego w cholernie drogi garnitur.
- No proszę... Marshall Tovsky - uśmiechnął się pod nosem facet. - Pierdolony gówniarz, który myślał, że może mnie bezkarnie okradać... George, zajmij się nim.
W tej chwili kilka par potężnych ramion usadziło Marshalla na stojącym niedaleko krześle.
- Mogę wszystko oddać, proszę pana - mruknął Marshall.
- Nie łżyj mi prosto w twarz, gnojku - mruknął mężczyzna.
Marshall przełknął ślinę, widząc, że podchodzi do niego George z obcęgami i młotkiem w rękach. Starał się nie pokazać po sobie, że ma ochotę krzyczeć ze strachu.
- No, Marshall, nagrzebałeś sobie - uśmiechnął się sadystycznie dawny kolega.
- Spierdalaj - zdołał wykrztusić blondyn.
- Zdjąć mu buty - warknął George.
Pierwsze uderzenie młotka w gołą stopę było... W zasadzie, lepiej tego nie opisywać... Wystarczy powiedzieć, że Marshall krzyknął jakby go właśnie kastrowali. Uważny słuchacz w tym krzyku prawdopodobnie dosłyszał by słowa "pierdolone kurwy", ale to już sprawa drugorzędna.
- I co? Przyjemnie? - George był prawdziwym sadystą.
- Prawie tak samo jak wtedy, gdy pierdoliłem twoją żonę - wystękał Marshall. - A potem matkę.
Ten tekst prawdopodobnie pociągnąłby za sobą bardzo niemiłe konsekwencje, gdyby nie to, że w tej chwili zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
Zewsząd rozległy się krzyki i oczom wszystkim ukazali się policjanci w czarnych kombinezonach i karabinami w rękach.
--Z jednego bagna w drugie...-- pomyślał Marshall i nieoczekiwanym ruchem wyrwał się z uścisku swoich oprawców, którzy teraz bardziej byli zajęci walką z policją.

To że udało mu się uciec, Marshall zawdzięczał chyba tylko temu, że "szczęście sprzyja głupim".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gra LOST RPG Strona Główna -> Flashbacki waszych postaci Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin