Forum Gra LOST RPG Strona Główna Gra LOST RPG
Witaj na forum Lost RPG.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sam Winchester - flashbacki

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gra LOST RPG Strona Główna -> Flashbacki waszych postaci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:24, 16 Maj 2007    Temat postu: Sam Winchester - flashbacki

Flashback 1
1995, Denver w stanie Kolorado


- Mamo, brałaś moje pieniądze? – Czternastoletni Sam wychylił głowę z pokoju, poprawiając zjeżdżające z nosa okulary i zastanawiając się, czy to możliwe, że świnka-skarbonka dostała nóg i wyszła podczas jego nieobecności.
- Mamoo? – powtórzył, kiedy nie uzyskał odpowiedzi. Tym razem w dole schodów pokazała się kobieta – spracowane ręce miała wciśnięte w kieszenie, fartuch niedbale przewiązany w pasie i włosy związane w kitkę, jednak i tak sterczące na wszystkie strony świata.
- Co mówiłeś, Sammy? – zapytała, zadziwiająco czystym i bardzo niepasującym do twarzy głosem. Odgarnęła kilka kosmyków za ucho, jednak nie zrobiło na nich to żadnego wrażenia – po kilku sekundach znowu wróciły na swoje miejsce.
- Pytałem się, czy nie widziałaś moich pieniędzy – powtórzył cierpliwie, patrząc na matkę uważnie. – I dlaczego Dean i tato jeszcze nie wrócili? – zapytał tonem pełnym wyrzutu. Jakby to, że jeszcze nie wrócili, było kogokolwiek winą – poza ich, oczywiście.
- Ojciec wrócił. Nie widziałam twoich pieniędzy – odparła kobieta po chwili, drapiąc się z namysłem w czoło.
- A gdzie jest Dean? – pytanie zawisło w powietrzu.
- Nie wiem. – Usłyszał Sam w końcu.
- Nie widziałem go od rana – poskarżył się, robiąc obrażoną minę i zakładając ręce na piersi.
W tym samym momencie z salonu dobiegł ich krzyk ojca, coś pomiędzy ‘piwo’ a ‘kurwa, trafili!’. Matka uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jak wróci, na pewno do ciebie zajrzy. Powiem mu, żeby zajrzał. Jest już późno, połóż się – powiedziała jeszcze, zanim się odwróciła. – Dobranoc – dodała i znikła w drzwiach prowadzących do kuchni.
Sam westchnął i po raz kolejny poprawił zsuwające się okulary. Poszedł do swojego pokoju, starannie zamykając drzwi i siadając na łóżku. Faktycznie było już późno. Postanowił, że poczeka jeszcze kilkanaście minut i pójdzie spać - końcu jutro też jest dzień, a Dean, jak już wróci, na pewno będzie wiedział, co się stało z jego pieniędzmi i na pewno pomoże mu je znaleźć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 4:04, 03 Lip 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:28, 19 Maj 2007    Temat postu:

Flashback II
7 czerwca 2000, Denver w stanie Kolorado


1.
Było gorąco, zdecydowanie zbyt za gorąco, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że był pierwszy tydzień czerwca, ale Samowi to nie przeszkadzało. Nie miał pojęcia, którą godzinę już jedzie, ale wiedział, że granicę z Utah minęli już dawno. Poza tym, poznawał już krajobrazy Kolorado – od prawie dwóch lat widywał je bardzo często, przyjeżdżając do rodziców w odwiedziny. Teraz, w przedostatni weekend przed rozdaniem świadectw jechał do nich znowu, na dodatek z radosną wiadomością – stypendium, o które się ubiegał, najprawdopodobniej miało zostać przyznane jemu. Sam uśmiechał się do wszystkich – do pasażerów, do kierowcy, do ludzi w autach, którzy, przeklinając niemiłosiernie, wyprzedali autobus, w którym chłopak jechał, do krzaków, do drzew, do budynków, do szyby, do foteli. W pewnym momencie uśmiechnął się nawet do wielkiego balonu stojącego na wystawie apteki, przedstawiającego papierosa.
Z drugiej strony, ten akurat uśmiech mógł być spowodowany faktem, że tuż za balonem czaiła się guma nikotynowa z mieczem w podniesionej nibyręce.
W końcu autobus zatrzymał się na przystanku, z którego Sam miał jeszcze jakieś pół godziny drogi do domu. Gdyby chciał, bez problemu złapałby stopa, ba, stojąc na chodniku i rozglądając się, kątem oka dostrzegł znajomego jeszcze ze szkoły średniej, który pomachał mu wesoło i zatrąbił. Wyglądał również, jakby chciał podjechać, ale Sammy tylko odmachał mu z szerokim uśmiechem i, poprawiając plecak na ramionach, odwrócił się i ruszył w kierunku domu rodziców.
Szedł trochę dłużej, niż zazwyczaj – z każdą minutą robiło się coraz bardziej gorąco. Niemniej jednak, w końcu doszedł. Przetarł twarz rękawem i otworzył zardzewiałą bramkę – skrzypiała strasznie i potrafił sobie wyobrazić, że mama pewnie już od dłuższego czasu prosi ojca, żeby coś z tym zrobić.
Pies nie wybiegł mu na powitanie i trochę go to zdziwiło – wybiegał zawsze, skakał mu na klatkę piersiową i usiłował dosięgnąć językiem każdego miejsca na twarzy i szyi, na co Sam ze śmiechem mu pozwalał.
Wbiegł po schodkach na ganek, zrzucając tam plecak z ramion. Drzwi frontowe były uchylone i to zaalarmowało go o wiele bardziej niż nieobecność psa. Wszedł do domu, odruchowo starając się iść cicho.
Kuchnia wyglądała jak zwykle – kilka brudnych naczyń w zlewie, jednak zdecydowana większość suszących się na suszarce. Ścierki porozwieszane na wszystkich meblach i ten charakterystyczny zapach płynu do ścierania podłogi. Później pokój, który nigdy nie spełniał żadnej konkretnej funkcji – ot, po prostu był. Następnie salon. Który już nie wyglądał tak jak zwykle.
Tyle krwi w jednym pomieszczeniu widuje się tylko na filmach – przynajmniej tak twierdził Sam, który filmów – o ile nie były oparte na faktach – nigdy nie utożsamiał z rzeczywistością.
Stał wmurowany, rozglądając się po całym pomieszczeniu, nie mogąc uczynić chociażby jednego kroku. Z szeroko otwartymi oczami badał każdy szczegół. Jak na taką ilość krwi, zadziwiający był fakt, że nigdzie nie było ciała.
W końcu postąpił krok do przodu, potem jeszcze kilka i wtedy dostrzegł, jak bardzo się mylił. Na kanapie – tej samej, na której zazwyczaj leżał ojciec, kiedy upił się tak, że nie mógł już chodzić, bo atakowały go wszystkie ściany łącznie z podłogą – leżała matka. A raczej jej ciało.
To był jeden z tych widoków, które człowiek zapamiętuje na całe życie, a później wielokrotnie w nocy budzi się, mając przed oczami takie szczegóły, jak oderwane paznokcie albo rozerwane dziurki od nosa. Sam po prostu nie był w stanie odwrócić głowy, wręcz przeciwnie – stał, ze wzrokiem wlepionym w zmasakrowane ciało i nie wiedział, co ma zrobić.
Wtedy kątem oka dostrzegł ruch – obrócił się błyskawicznie i ujrzał ojca. Ruszył w jego kierunku.
- To ty? – Dopiero jak się odezwał, uświadomił sobie, jak bardzo jest przerażony i zdenerwowany. Głos drżał mu strasznie. – To ty jej to zrobiłeś? – powtórzył, wpatrując się w mężczyznę z niedowierzaniem.
W momencie, w którym doszło do niego, że najprawdopodobniej nie doczeka się odpowiedzi, ojciec wyciągnął przed siebie ręce. Zakrwawione palce, również bez paznokci – mówiły same za siebie. Sam zachłysnął się powietrzem, a chwilę później John stracił przytomność.
Chłopak podłożył mu rękę pod plecy i podniósł. Udało mu się oprzeć mężczyznę o fotel, a kiedy odjął dłoń od jego ciała, spotkała go kolejna niespodzianka – była cała z krwi.
Ludzie miewają wypracowane odruchy w różnych sytuacjach. Niektóre od zawsze, niektóre nabywają z czasem, niektórych uczą się od innych. Niestety, Sama nikt nigdy nie nauczył, jak ma się zachowywać, w razie gdyby kiedykolwiek zastał w domu brutalnie zamordowaną matkę i ledwo żywego – albo może już nie? – ojca.
Wstał, wodząc przerażonym spojrzeniem od kanapy do fotela. Wtedy uświadomił sobie, że ktokolwiek zrobił to jego rodzicom – nadal może być w domu. Z sercem bijącym w dwa razy szybszym tempie, niż powinno, obiegł cały dom, zaglądając nawet do schowka na miotły, który mioteł nie widział od wieków.
Nie znalazł nikogo.
Drżącą ręką sięgnął po komórkę schowaną w kieszeni. Poczuł, że jeśli zaraz stąd nie wyjdzie, sam może dołączyć do rodziców. Oddychając ciężko, wypadł na ganek i oparł się o belkę, starając się trochę uspokoić.
W końcu udało mu się wykręcić numer. Nacisnął zieloną słuchawkę i w uchu zabrzmiał mu sygnał. Ze zniecierpliwieniem czekał, aż Dean odbierze.
- Lepiej żeby to było coś ważnego – Usłyszał w końcu, kiedy już praktycznie miał się rozłączyć. Odetchnął z ulgą. I nie odezwał się.
- Sammy? Co do cho…
- Musisz przyjechać do domu – przerwał mu zdecydowanie, modląc się, żeby Dean nie prosił o wyjaśnienie.
- Co się stało? – To było w sumie do przewidzenia. Sam westchnął z rezygnacją i przymknął oczy, nadal opierając się o belkę.
- Do domu rodziców – powiedział, nie odpowiadając bratu na pytanie.
- Sammy, do cholery – wycedził Dean. W jego głosie pobrzmiewało zdenerwowanie. – Co. Się. Stało?
- Po prostu przyjedź do domu – powiedział, również zdenerwowany. – Jak długo ci to zajmie? Możesz wyruszyć teraz? Dobrze by było, gdybyś zdążył tutaj przed lokalną policją… - wyrzucił z siebie.
- Przyjadę. Wsiądę w pierwszy lepszy samolot i będę najdalej za pięć, sześć godzin, tylko Sammy, MUSISZ mi powiedzieć, co tam się stało – zakończył tonem, który sugerował, że sprzeciw nie wchodzi w grę.
Sam odetchnął kilka razy.
- Mama na żyje – powiedział w końcu, zastanawiając się, czy wspominać o ojcu. Znając Deana, ten na pewno od razu pomyśli, że to właśnie jego, ojca, wina. – A ojciec jest nieprzytomny.
- Co ten skurwysyn jej zrobił? – Oczywiście. Reakcja do przewidzenia.
- To nie on – powiedział cicho. - Ona… Przyjedź i sam zobaczysz. Ojciec nie mógłby zrobić czegoś takiego, nawet pijany.
- Jestem w Kalifornii, nie zdążę przyjechać, zanim dotrze tam policja – odparł w końcu Dean.
- Więc się pospiesz! Zrób cokolwiek, zresztą… - urwał, dochodząc do wniosku, że Dean, będąc w Kalifornii, naprawdę nie ma szans przyjechać do domu zbyt szybko. – Muszę kończyć. Po prostu przyjedź – nie czekając na reakcję brata, nacisnął czerwoną słuchawkę i schował komórkę do kieszeni. Doskonale wiedział, co powinien teraz zrobić – zadzwonić po karetkę i po policję – ale telefonem do Deana wyczerpał chyba limit. Po raz kolejny sięgnął jednak po komórkę i wykręcił numer pogotowia, a kiedy karetka była już w drodze – policji.
Po wszystkim usiadł na schodach – nie miał odwagi wrócić do domu i oglądać to wszystko jeszcze raz – i nieobecnym wzrokiem zapatrzył się przed siebie, zastanawiając się, dlaczego Deana nie może być teraz tutaj.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Pią 14:01, 15 Cze 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wolnotańczący Obcy



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 21612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:04, 13 Cze 2007    Temat postu:

Flashback III
7 czerwca 2000, Denver w stanie Kolorado


2.
Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, minuty trwały kilka godzin, a godzina co najmniej dobę. Sam chodził w tę i z powrotem – nie mógł usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilka chwil. Kręcący się dookoła policjanci oraz tłum gapiów wcale nie ułatwiali mu sprawy – miał ochotę nawrzeszczeć na nich wszystkich.
Bo w końcu co oni mieli tu do roboty?
Kręcił się wobec tego po całym domu, cały czas wypatrując czegokolwiek, co dałoby mu do zrozumienia, że Dean już tu jest. Na przykład okrzyku „I na co się gapicie, idioci?!” albo warkotu silnika. Czegokolwiek.
Tymczasem mijała już szósta godzina, a Deana nigdzie nie było i Sam powoli zaczynał dostawać tak zwanego kręćka – który nie wynikał bynajmniej z faktu, że kręcił się dookoła. Cała sytuacja zdawała się go przerastać i nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma z tą iluzją spokoju i opanowania na twarzy.
Rozmowa z policjantem również nie należała do najprzyjemniejszych. Facet traktował go ewidentnie jako niedorozwiniętego wyrostka, który mógłby stanowić idealny przykład dla przysłowia „wysoki jak topola, głupi jak fasola”. Przynajmniej tak się Samowi zdawało.
Podszedł do niego, ledwo na miejsce przyjechał radiowóz – na sygnale oczywiście, tak, żeby poinformować potencjalnego mordercę, że to jest moment, w którym powinien uciekać.
Z radiowozu wysiadło kilku policjantów, z czego większość od razu udała się do domu i tylko jeden skierował się w stronę Sama. Po chwili przyjechał również koroner, który stwierdził to, o czym wiedzieli wszyscy. Na końcu karetka pogotowia, która zabrała Johna do szpitala. Chcieli zabrać również Sama, ale ten definitywnie stwierdził, że nic mu nie jest. Przecież nie mógł jechać teraz do szpitala.
- To ty ich tak znalazłeś? – Żadnych form grzecznościowych, nic z tych rzeczy. Nie, żeby Samowi na tym zależało, ale kiedy połączył to z tonem policjanta i jego miną, ledwo opanował chęć skrzywienia się i zignorowania go.
- Tak. Ja – odpowiedział lakonicznie.
- Zauważyłeś coś podejrzanego? Cokolwiek, o czym powinniśmy wiedzieć?
A czy za podejrzane uważa pan zmasakrowane ciało mojej matki, czy to codzienność? – chciał zapytać, ale oczywiście tego nie zrobił.
- Przeszukałem cały dom. Nie znalazłem nic – powiedział w zamian, wypranym z emocji głosem.
Policjant spojrzał na niego podejrzliwie i zadał jeszcze kilka pytań, na które Sam odpowiadał zdecydowanie i z takim samym stoickim spokojem. W końcu mężczyzna – z niewiadomych przyczyn, zawiedziony – odwrócił się, spluwając w trakcie (mało brakowało, ślina poleciałaby na Sama, który jednak odsunął się z wyrazem niesmaku na twarzy) i dołączając do swoich kolegów po fachu, którzy w ten czas zdążyli przeszukać już cały dom.
W tym samym momencie zamieszanie pod domem zrobiło się trochę większe. Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał czarne BMW, z którego w pośpiechu wysiadł Dean.
Wreszcie.
Usłyszał krótkie i zdecydowane ‘spieprzaj mi z drogi’ i gdyby nie sytuacja, zapewne z rozbawieniem obserwowałby policjanta, którego taka odpowiedź co najmniej zbiła z tropu.
- Na co ci idioci się gapią? – zapytał Dean. Sam odetchnął z ulgą i ze zdziwieniem zauważył, że patrzy na brata z góry.
Widział Deana po raz pierwszy od pięciu lat i myślał o tym, że jest o niego wyższy co najmniej o dziesięć centymetrów.
- Długo ci zleciało – powiedział spokojnym, opanowanym głosem. W tym momencie uświadomił sobie również, że jego głos także uległ zmianie – Dean wyjechał w momencie, w którym Sam dopiero zaczynał dojrzewać.
- Te pieprzone drogi prowadzące na to zadupie mogłyby zniszczyć im podwozie, więc jechali dwie mile na godzinę - odparł Dean z irytacją.
- Tato jest już w szpitalu – powiedział cicho. – Mama… Jeszcze leży w domu. Jeśli chcesz, to możesz iść ją zobaczyć, ale to nic… przyjemnego.
Widział, jak Dean bije się z myślami i zanim brat wykonał jakikolwiek ruch, Sam już wiedział, że jednak pójdzie zobaczyć ciało.
On natomiast zdecydowanie nie chciał tam wchodzić. Wszedł więc tylko na ganek, starając się nie patrzeć na krzątających się wokół ludzi – co było trudne, zważywszy na ich ilość – i czekał, aż Dean wyjdzie na zewnątrz.
Wyszedł po kilku minutach, o wiele bladszy niż wchodził. Sam obserwował swojego brata, który majstrował coś przy swojej marynarce – Sam nie wiedział, co, bo Dean stał do niego tyłem. W końcu odwrócił się ze smętnie powiewającą nitką przy szyi.
- Co z ojcem?
- Nie wiem – odpowiedział, zdając sobie sprawę z tego, że to prawda. – Nie mogłem z nim jechać, musiałem czekać tutaj. Powiedzieli, że zadzwonią, jak już coś będzie wiadomo.
- To ten skurwiel, Sylar.
- Sylar? – powtórzył, unosząc brwi do góry.
- Seryjny morderca. Zanim dotarł do Denver, przejechał przez Stany i wykończył ponad dwadzieścia osób. Sammy, on zabija dla samego zabijania – odparł Dean, gdzieś w międzyczasie wycierając twarz, ale Sam nie zwracał już na to uwagi.
Zaczerpnął trochę powietrza, czując, że robi mu się niedobrze. Przetarł oczy, zagryzając nerwowo wargę.
- Nie mogę tu zostać dłużej niż kilka dni – powiedział po kilku minutach milczenia, nagle zmieniając temat. – Muszę wracać do szkoły.
Poczuł na sobie spojrzenie Deana i również wbił w niego swoje własne.
- Zostałem do tego przydzielony – stwierdził Dean po chwili. – Mógłbyś zostawić szkołę na trochę… Razem złapalibyśmy skurwysyna.
Sam uśmiechnął się nieładnie.
- I jak to sobie wyobrażasz? – zapytał gorzko. – Ty będziesz biegał z bronią, a ja z kodeksem karnym i jak już go złapiemy, to zacznę czytać na głos, ile lat mu grozi?
- Zostaw szkołę i wstąp do FBI – powiedział Dean, jakby w ogóle go nie usłyszał. – Jedź ze mną.
- Pogrzeb będzie za dwa dni – zmienił temat, z miną idealnie odzwierciedlającą, co sądzi o pomyśle brata.
- Nie dam rady sam – odparł Dean-ignorant.
- Pewnie, że dasz – stwierdził, marszcząc czoło i patrząc na niego spojrzeniem mówiącym „nic z tego”.
- Może, ale kto powiedział, że chcę? – zapytał starszy Winchester pod nosem. Sam nie uznał za stosowne odpowiadanie na pytanie, ponieważ ewidentnie nie było kierowane do niego. Dean odwrócił się do niego tyłem i sprawiał wrażenie, jakby badał dom wzrokiem z zewnątrz. Kiedy odwrócił się z powrotem, na jego twarzy gościł już ten wyraz typu „jestem starszy, nie masz nic do gadania” – przynajmniej tak się Samowi wydawało.
- Bierz swoje rzeczy – rzucił Dean krótko.
- Dean, jeśli myślisz, że mnie do tego zmusisz, to chyba Waszyngton źle ci zrobił – zirytował się Sam lekko.
- Chcesz spać w domu? - Oczywiście, że nie chciał, ale biorąc pod uwagę, ze pieniądze nie rosły na drzewach i nie czaiły się w krzakach, nie miał za bardzo wyboru. – Zabieram cię do hotelu, nie do Waszyngtonu, palancie. Po drodze pojedziemy sprawdzić, co z ojcem, a jutro zaczniemy załatwiać… pogrzeb.
Spojrzał na niego uważnie i tym razem bez słowa podniósł plecak, który leżał sobie zapomniany, oparty o ścianę. Zarzucił go na ramiona i włożył ręce do kieszeni, żeby przypadkiem Dean nie zobaczył, jak wykręca je ze zdenerwowania.
Nie zobaczył, za to wywrócił oczami i zapraszającym gestem wskazał na samochód, który stał zaparkowany kilka metrów dalej.
- Mam ci otworzyć drzwi, jak prawdziwej damie?
No tak, znowu się zaczyna. Sam westchnął i ruszył w kierunku auta. Po raz drugi tego dnia zwrócił uwagę na różnicę wzrostu między nim a Deanem i może by się zaśmiał, gdyby sytuacja była inna.
- Gdzie jedziemy? – zapytał bez specjalnego zainteresowania, zatrzymując się z ręką na klamce.
- Wiesz, gdzie zabrali ojca?
- Do Denver Health – odparł.
- Wobec tego jedziemy do Denver Health – odpowiedział Dean, wsiadając do auta. Sam okrążył samochód i, uprzednio schowawszy plecak do bagażnika, wsiadł również, z konsternacją stwierdzając, że musi podkurczyć nogi – fotel kierowcy, za którym siedział, był zdecydowanie za bardzo wysunięty do tyłu.
Odchylił głowę, opierając się w miarę wygodnie i przymknął oczy, mając nadzieję, że podróż do szpitala minie szybko i że nie będą musieli tam długo siedzieć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Gra LOST RPG Strona Główna -> Flashbacki waszych postaci Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin